Quantcast
Channel: Groszki i róże...
Viewing all 136 articles
Browse latest View live

Z tęsknoty za wiosną. Kwietnych opowieści i wspomnień ciąg dalszy.

$
0
0
U progu wiosny...
Cóż, wiem, że całkiem na to za wcześnie, za oknem szaro, pluchowato, czasem z odrobiną białego puchu, który bardzo szybko zamienia się w brudną breję...
Zima w mieście to zdecydowanie nie moje klimaty.
I chociaż rozsądek  przypomina, że do wiosny pozostało jeszcze sporo czasu, nic na to nie poradzę, że wiosenne nastroje ogarniają mnie już od początku stycznia;-)
 Od pierwszych dni roku, kiedy tylko pogasną choinkowe światełka czuję, że wiosna tuż tuż.
I choć zima, a raczej jej szara i mokra namiastka, jeszcze często daje się we znaki, nic to, wiosna już czeka za progiem;-)


Właśnie się dowiedziałam, że w moim Wrocławiu startują już przebiśniegi, będę musiała poszukać, bo póki co nie mam własnych zdjęć tegorocznych wiosennych przebudzeń.
Od początku stycznia namiętnie kupuję na giełdzie kwiatowej kwiaty w doniczkach i ustawiam w domu gdzie się da.
Póki co stawiam na biel, tak trochę jeszcze zimowo.
Białe cyklameny, ciemierniki, prymule.
Prymulki, pierwiosnki, kluczyki (tak je nazywała moja Babcia, to dosłowne tłumaczenie 
z niemieckiego: Schlüsselblume). Babcia mówiła, że święty Piotr upuścił na ziemię klucze do bram niebieskich i w tym miejscu, gdzie upadły, zakwitły pierwiosnki;-) Dlatego właśnie ochrzczono je kluczykami..


W tej chwili królują w moim domu. Białe rzecz jasna, bo mam fazę na biel, na razie;-)


Prymulki, podobnie jak wiele innych kwiatów, przenoszą mnie w czas dzieciństwa.
Były w ogrodzie moich rodziców.
Kolorowe jak tęcza. Pojawiały się bardzo wcześnie i niosły nadzieję na rychłą wiosnę.
Nie było ich wtedy w domu, nie pamiętam z dzieciństwa pierwiosnków doniczkowych, tylko te ogrodowe.
Pewnie doniczkowe pojawiły się znacznie później.
Chyba dopiero w latach osiemdziesiątych zrobiły się nieco bardziej popularne jako doniczkowe. Tak sobie spekuluję, tak pamięć mi podpowiada.
Mam rację? Czy ktoś wie?
W ogrodach są bardzo dekoracyjne, cieszą oczy sporej wielkości kwiatami w wielu barwach.
W czasach mojego dzieciństwa tych kolorów było nieco mniej, ale dzisiaj to istne barwne szaleństwo;-)


Ich niewątpliwą zaletą jest to, że kwitną dosyć długo (około miesiąca).
Pamiętam, że dawno temu zakwitały z początkiem marca i już w moje urodziny, przypadające w pierwszej dekadzie marca, mogłam cieszyć oczy barwnym pierwiosnkowym spektaklem.
Dzisiaj potrafią zakwitnąć znacznie wcześniej. Jeśli tylko zrobi się trochę cieplej, ich pierwsze, nieśmiałe nieco kwiaty pojawiają się już w lutym.
To jedne z pierwszych (tuż po przebiśniegach) zwiastuny wiosny.

PRYMULKI W MIESZKANIU


Najpopularniejsze do uprawy we wnętrzach są pierwiosnki bezłodygowe (Primula vulgaris), (synonim Primula acaulis).
Podobnie jak ogrodowe mają mnóstwo barw i odcieni. Bywają też dwubarwne, czasem mają postrzępione płatki kwiatów, czy dekoracyjnie pofałdowane liście.
Podobnie jak cyklameny wolą niższe temperatury. Jeśli w domu jest zbyt ciepło, to prymulki kwitną i zdobią niezbyt długo.
Nie lubią też zbyt intensywnego nasłonecznienia, dlatego lepiej nie ustawiać ich na oknach od strony południowej czy południowo - zachodniej.
No i najważniejsze: to straszne pijaki;-) Nie wolno zapominać o podlewaniu, tak, aby podłoże miały zawsze wilgotne. 
Nie kwitną w domu zbyt długo, są raczej krótkotrwałą dekoracją. Są jednak tak dekoracyjne i można je kupić za niewielkie pieniądze, że po prostu, kiedy jedne przekwitną wymieniamy je na inne i tyle;-)))
Ja swoje po przekwitnieniu sadzę w ogrodzie. Nie wszystkie się przyjmują, ale próbować warto.



KLUCZYKI WE FLORYSTYCE


Kwiatki to wdzięczne, urodziwe i radosne, dlatego floryści chętnie wykorzystują je do tworzenia malowniczych  wczesnowiosennych aranżacji.
Pięknie zaprezentują się w koszach wiklinowych, albo jako mini ogródeczki w połączeniu z innymi wiosennymi gatunkami .
Takie urokliwe wiosenne kompozycje nie są trudne do zrobienia, wystarczy kosz, czy ozdobna donica, kilka kwitnących prymulek, odrobina mchu do osłonięcia powierzchni, ciekawie pogięta gałąź i już...wiosna wchodzi do naszych domów. I nastroje robią nam się wiosenne. 



zdjęcie pochodzi STĄD


zdjęcie pochodzi STĄD

Najefektowniej prezentują się prymulki w kompozycjach w stylu rustykalnym. W koszach właśnie, czy w połączeniu z gałęziami, patykami lub korą, na przykład brzozową.



zdjęcie pochodzi STĄD



zdjęcie pochodzi STĄD


zdjęcie pochodzi STĄD


zdjęcie pochodzi STĄD



zdjęcie pochodzi  STĄD

Świetnie prezentują się prymulki także w dekoracjach wielkanocnych.
Nie wiem, czy w tym roku jeszcze będą, jako że Wielkanoc przypada na drugą połowę kwietnia.


zdjęcie pochodzi STĄD


zdjęcie pochodzi  STĄD

A takie wielkanocne kompozycje z prymulkami i narcyzami robiliśmy dawno temu na warsztatach florystycznych.
Pisałam o tym TUTAJ


Uroczo zaprezentują się prymulki także w barwnym bukieciku.


zdjęcie pochodzi STĄD


źródło zdjęcia PINTEREST

PRYMULKOWE CIEKAWOSTKI


Że pierwiosnki są piękne i urokliwe, to wiemy wszyscy bez wątpienia.
Ale już może nie wszyscy wiedzą, że są także...smakowite;-)
Jadalne są zarówno kwiaty, jak i młode pędy oraz liście.
Z liści można ugotować zupę, z kwiatów zrobić wino, a młode pędy dodać do wiosennej sałatki.
Smakują słodkawo z owocowa nutą.
Nie jadłam, piszę to, co o nich przeczytałam.
TUTAJ znalazłam przepis na majową sałatkę szpinakową z kwiatami pierwiosnka;-)
Może ktoś się skusi?
Zdjęcie również pochodzi z TEJ strony.


A na zakończenie wieszcza słów kilka o naszym wiosennym ulubieńcu;-)

Pierwiosnek

Z niebieskich najrańszą piosnek
Ledwie zadzwonił skowronek,
Najrańszy kwiatek pierwiosnek
Błysnął ze złotych obsłonek.

Ja
Za wcześnie, kwiatku, za wcześnie,
Jeszcze północ mrozem dmucha,
Z gór białe nie zeszły pleśnie,
Dąbrowa jeszcze nie sucha(...)
                                            (Adam Mickiewicz) 

I tu już kończy się moja dzisiejsza prymulkowa opwieść.
I chociaż za oknem śnieżna zawieja dzisiaj, to każdy kolejny dzień przybliża nas wiosny.
Pozostaje nam cierpliwie czekać na "kwiatki najrańsze".
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie. 
Do następnego pisania.

FLORENTYNA










Jak spersonalizować, powiększyć i uatrakcyjnić bukiet, czyli kryzy do kwiatów, odsłona druga.

$
0
0
Dla stałych bywalców Groszkowo-różanej krainy nie jest tajemnicą, że kryzy do bukietów to jedna z moich większych florystycznych miłości;-)
Uwielbiam je robić i wymyślać coraz to nowe.
Jakiś czas temu pokazałam Wam kilka sposobów na wykonanie bukietowej kryzy.
Możecie o tym przeczytać TUTAJ. Ponieważ temat cieszył się i cieszy nadal Waszym sporym zainteresowaniem, więc postanowiłam go kontynuować.
Do bukietów na kryzach wracam bardzo często, w szkole, na warsztatach, w bukietach wykonywanych na zamówienie.
Robienie kryz to naprawdę ogromna frajda.
A bukiet, choćby niepozorny, bardzo zyskuje na urodzie, jeśli otoczymy go interesującą i niebanalną kryzą;-)
Wystarczy czasem kilka kwiatów, a ciekawy efekt murowany!

Najfajniejszy w tej kryzowej zabawie jest fakt, że możemy ją wyczarować dosłownie ze wszystkiego.
Każdy materiał jest dobry, wszystko jest dopuszczalne, wystarczy odrobina wyobraźni.




Ten bukiet na fantastycznej papierowej krycie znalazłam na  PINTEREŚCIE


Bardzo lubię papier jako tworzywo do różnorodnych aranżacji.
Dlatego ten bukiet mnie oczarował.
A Wy co o nim sądzicie? Podoba się, czy nie?
Popatrzcie jak nieduża ilość kwiatów może, dzięki kryzie, przekształcić się w okazały i efektowny bukiet. Istne czary;-)
I jeszcze jedna  niewątpliwa zaleta  kryz do kwiatów: pozwalają na spersonalizowanie bukietu i nadanie mu indywidualnego, niepowtarzalnego charakteru.
Znając zainteresowania osoby, którą chcemy obdarować kwiatami możemy podkreślić je adekwatnym doborem kryzy.
Na przykład dziennikarza czy literata obdarujemy kwiatami ubranymi w kryzę z zadrukowanego papieru, dla żeglarza wykonamy kryzę z grubego sznura z kilkoma akcentami w stylu marine, perfekcyjną panią domu możemy zaskoczyć bukietem ułożonym np. w starej tortownicy;-) Brzmi nieprawdopodobnie? 
Zapraszam zatem do najnowszego numeru NDiO - FLORA, który w całości poświęcony jest właśnie bukietom na kryzach i w którym rzeczony bukiet w tortownicy można zobaczyć.




I co Wy na to? 
A w najnowszym numerze NDiO - FLORA znajdziecie dużo więcej interesujących, intrygujących, a czasem może szokujących pomysłów na bukiety zdobione kryzami.
Numer jest świeżutki, dostępny teraz właśnie, zachęcam: kupujcie i inspirujcie się do woli;-)

Wróćmy jednak do moich kryzowych propozycji.
Na pierwszy ogień proponuję dżinsowy recykling;-)


DŻINSOWY RECYKLING


Za dżinsowym tworzywem przepadam bardzo, a za recyklingiem wszelakim w szczególności.
Dżins jest materiałem bardo łatwo dostępnym (gdy to piszę, przypominają mi się czasy, kiedy nie był dostępny prawie wcale, a upragnione dżinsowe spodnie trzeba było kupować w tzw. Pewexie, za ciężkie dewizy;-) Swoją droga, ciekawa jestem, czy ktoś z Was wie, co to takiego ten Pewex???. Napiszcie w komentarzach.)
Teraz dżinsu wokół nas zatrzęsienie. Każdy z nas ma zapewne kilka par w których już z różnych powodów nie chodzi. Nie trzeba ich wyrzucać, lecz spożytkować na szlachetne cele DIY, także florystyczne, bo czemu nie;-)
Rok temu w szkole robiliśmy ślubne bukiety spływające na dżinsowych kryzach właśnie.
Popatrzcie sami jak to wyglądało.





To tylko mała dżinsowa zajawka;-) Nie rozpisuję się, jako że w najbliższy weekend w szkole będziemy robić spływające bukiety ślubne na dżinsowych kryzach właśnie. Wtedy napiszę o tym więcej i pokażę krok po kroku.

Teraz idźmy dalej.

KRYZY RUSTYKALNE DO BUKIETÓW WIEJSKICH I DOŻYNKOWYCH


Takie kryzy i bukiety robiliśmy jakiś czas temu na warsztatach czwartkowych.
Zaczynało się od wycięcia z kartonu pierścienia, który następnie owijaliśmy jutą.


Kolejny krok to wyklejanie tak przygotowanej bazy źdźbłami zbóż i słomą.



Kiedy już mamy ten etap za sobą, w  wewnętrznej części kryzy wklejamy nieco zmarszczonej juty.


I nasza rustykalna kryza gotowa.
Można przystąpić do układania kwiatów.


A tak prezentują się gotowe bukiety, które roboczo nazwaliśmy bukietami dożynkowymi;-)





Ponieważ wpis robi się bardzo długi, więc pokażę Wam jeszcze tylko jedną kryzę, także w klimacie rustykalnym.
Pozostałe w kolejnym pisaniu.
Myślę, że tych kryzowych informacji i instruktaży będzie całkiem sporo;-)
Temat mi bardzo bliski, a Was też wyraźnie interesuje, więc spodziewajcie się kolejnych kryzowych odsłon.

PODWÓJNA RUSTYKALNA KRYZA Z RAFII


Wykonana również na podkładach kartonowych, które ciasno owijamy rafią.


Mniejszą część kryzy ściśle owijamy rafią, w większej natomiast nitki rafii związujemy w dekoracyjne supełki i i pozostawiamy ich końcówki nieprzycięte.

Potem łączymy oba elementy za pomocą drutu i kryza gotowa.


Pozostaje tylko ułożyć w niej kwiaty.


Kochani,na dzisiaj kończę moją opowieść o kryzach, ale zapewniam, że ciąg dalszy nastąpi;-)))
Pozdrawiam serdecznie wszystkich miłych gości i stałych bywalców.
Fajnie, że jesteście.
Dajcie proszę znać w komentarzach, czy jesteście zainteresowani kryzową tematyką;-)
Ze statystyk wynika, że bardzo. Czy tak jest naprawdę?
Czy podobnie jak ja lubicie bukiety na kryzach?
Czy robiliście już takie?
Jeśli tak to jaki jest Wasz ulubiony materiał do tworzenia kryz?

Trzymajcie się i do następnego pisania.


FLORENTYNA









Narcyzowa opowieść, czyli moja roślina marca

$
0
0
Oczekiwanie na prawdziwą wiosnę próbujemy co roku skrócić sobie i rozkwiecić jak się tylko da;-)
Że ona w końcu się pojawi, nikt przecież nie wątpi. Ale czas oczekiwania na intensywniejsze promienie słońca i kolorowe kwiaty dłuży się nam nieznośnie...
Przynosimy więc zwiastuny wiosenne do domu.
Jedne z pierwszych, które wiosnę niechybnie zapowiadają, to urokliwe złociste narcyzy.
Przyniesione z kwiaciarni, czy giełdy kwiatowej (zanim zakwitną na ogrodowych rabatkach), wnoszą do domu powiew wiosny.
I słońce i optymizm i radość wielką, że to już, że za chwilę wiosna zapanuje niepodzielnie.
Spośród wiosennej "wielkiej trójki" zakwitają najwcześniej (hiacynty i tulipany tuż po nich).
Przezywamy je żonkilami, co bardzo się utrwaliło, choć przecież jest niepoprawne.
Narcyz to nazwa rodzajowa. Do rodzaju tego zalicza się między innymi Narcissus jonquilla, czyli narcyz żonkila o drobnych żółtych kwiatach, zebranych po kilka na łodydze. Tak więc nie każdy narcyz żonkilem jest;-) Kto pierwszy nazwał wszystkie narcyzy żonkilami, tego nie wie nikt;-)
Nazwa się zakorzeniła i utrwaliła i dlatego chyba trudno to obecnie zmienić.



Narcyzy są piękne, wdzięczne i pełne uroku. Czy jest wśród nas ktoś, kto ich nie kocha?
Historia ich uprawy jest bardzo długa.
Już kilka wieków przed naszą erą zdobiły ogrody Persji i Grecji.
Prawdziwa popularność narcyzów rozpoczęła się około XVII wieku,  kiedy to sprowadzono je do Anglii. 
Obecnie z czystym sumieniem Anglię nazwać można krajem narcyzów. Łagodny i dość ciepły klimat angielski sprzyja ich uprawie.
Brytyjskim hodowcom zawdzięczamy mnogość narcyzowych odmian, a angielscy poeci często sławili ich urodę.


Sam wędrowałem, jak obłoczek 
Często sam płynie przez przestworza, 
Gdy nagle widok mnie zaskoczył 
Złotych żonkili tłumu, morza; 
Od wód jeziora aż po drzewa 
Tańczyły - wiatr im w takt powiewał. 
                                                  (William Wordsworth)

SKĄD TO IMIĘ?


"Na początku była starogrecka draka:
Nimfa Echo chciała poderwać jednego chłopaka.
On nazywał się Narcyz,
Był śliczny nad podziw (...)

W taki uroczy sposób Ludwik Jerzy Kern  w swoich "Portretach Kwiatów" do historii Narcyza nawiązuje;-)
A piękny ów młodzian był tak, że nie tylko Echo, ale wszystkie nimfy (jak mit głosi) kochały się w nim na zabój.

Tymczasem on:
"kochał tylko łowy i nie chciał słyszeć o innej miłości.
Gdy jednak raz nachylił się nad strumieniem, by napić się wody, ujrzał w czystej toni własne odbicie.
Zdumiał się nad swą pięknością i z owego zdumienia zrodziła się najniezwyklejsza miłość.
Narcyz zakochał się sam w sobie. O całym świecie zapomniał, wpatrzony w zwierciadło wodne.
W końcu umarł z próżnej tęsknoty,a gdy go złożono w ziemi, na grobie wyrósł kwiat o białych płatkach i złotym sercu, który nazwano Narcyzem."
( Jan Parandowski "Mitologia")



Narcyz, kwiat zrodzony z miłości..


MOJE NARCYZOWE WSPOMNIENIA


Są bardzo, bardzo odległe...i pachną oszałamiająco. Miałam kilka lat, cztery, może pięć. Świat pachniał budzącą się wiosną. Było dobrze, bezpiecznie, niedzielnie;-)
Z łapką w dużej dłoni Taty, podskakiwałam na jednej nodze.
Wracaliśmy ze spaceru. Do domu, na obiad.
Przedtem jednak zajrzeliśmy do ogrodu. Już zaczynał zakwitać, już brzęczał budzącymi się pszczołami. 
Pod brzozą, tuż przy ogrodzeniu rósł łan białych narcyzów. Rósł i pachniał upojnie.
Dzisiaj wiem, że to narcyzy wonne (Narcissus poeticus), moje ukochane.



Wtedy wiedziałam tylko, że to narcyzy i że bardzo kocham ich zapach.
Tak bardzo, że koniecznie musiałam zanurzyć nos w wonnym gąszczu kwiatów.
Koniecznie natychmiast i koniecznie biegiem;-)
I upss... nos pośpieszył się, by jak najszybciej delektować się balsamicznym aromatem, podczas gdy małe nogi pozostały nieco z tyłu;-) I katastrofa gotowa.
Z ogromnym impetem wylądowałam nosem, czołem i całą głową w kwietnej rabacie.
Świat zawirował, rozbity nos zabolał bardzo, a ja uderzyłam w rozpaczliwy szloch.
Nic nie było w stanie mnie uspokoić, ani zapach ani piękno moich ulubionych kwiatów, ani ciepłe, pocieszające słowa Taty.
Bolało, więc płakałam żałośnie.
I wtedy Tata opowiedział mi bajkę o pięknym chłopcu, który podziwiał w wodzie swoje odbicie;-)
Chlipałam,ale historia urodziwego młodziana wciągała mnie coraz bardziej...
I tak po raz pierwszy zetknęłam się z mitem o Narcyzie;-)
Nie wiedziałam wtedy co to mit, ale baśń o chłopcu, który pokochał swoje odbicie w wodzie zachwyciła mnie niepomiernie.Rozbity nos bolał nadal, ale nie to było już najważniejsze...
Nazrywaliśmy narcyzów dla Mamy i wróciliśmy do domu.
A ja już od progu z ogromnym przejęciem opowiadałam Mamie dopiero co usłyszaną bajkę.
Do dzisiaj zapach białych narcyzów (których w naszych ogrodach jakby coraz mniej...) kojarzy mi się z rozbitym w dzieciństwie nosem i pięknym chłopcem o którym opowiedział mi Tata.
Nic to, że w późniejszych latach czytałam różne wersje mitu o Narcyzie, ta historia na zawsze pozostanie dla mnie 
OPOWIEŚCIĄ MOJEGO TATY.


NARCYZY WE FLORYSTYCE 



Nie wyobrażamy sobie bez nich wiosennych kompozycji. Niezastąpione są również na wielkanocnym stole.
Są piękne zarówno w jednogatunkowych, monochromatycznych bukietach, jak i w naturalistycznych kompozycjach w stylu wegetatywnym.
Świetnym dla nich towarzystwem są tulipany, krokusy, hiacynty, szafirki, czyli cała wiosenna wielobarwna, radosna kwiatowa gromada;-)
Pamiętajmy jednak o jednym: narcyzy bronią się przed towarzystwem, chcą być same, by nic nie odwracało uwagi od ich urody😉😉😉
A mówiąc poważniej: wydzielają one lepki śluz, który zdecydowanie szkodzi innym kwiatom.
Możemy je jednak przechytrzyć, wkładając dzień wcześniej do wody, by cały śluz z nich wypłynął; i dopiero po takim zabiegu stosować je w kompozycjach.

Spójrzcie jednak, czy nie mają racji domagając się odrębności i wyłącznej uwagi:



źródło zdjęcia: SUCUU.COM


źródło zdjęcia: SUCUU.COM


źródło zdjęcia: SELOW.NET

Towarzystwo puchatych wiosennych wierzbowych kotków zdecydowanie podkreśla urok narcyzów.

Chociaż najlepiej się czuja w pojedynkę (ach ten narcyzm;-))),  to chyba jednak nie mają racji.
Towarzystwo innych wiosennych kwiatów nie tylko ich nie przyćmiewa, ale wręcz narcyzową urodę podkreśla i uwydatnia...



 zdjęcie pochodzi STĄD


zdjęcie pochodzi STĄD





Oprócz wdzięcznych bukietów i kompozycji narcyzowych przeznaczonych do małych wnętrz mieszkalnych, narcyzy świetnie nadają się do ukwiecenia wiosennego ślubu.



źródło zdjęcia: PINTEREST


www.dreisbachs.com



źródło zdjęcia: blog ZITA ELZE

Nie sposób tez wyobrazić sobie Wielkanocy bez złocistych bądź białych narcyzowych akcentów.









JAK UKŁADAĆ NARCYZY?

O ile z ułożeniem bukietu nie powinno być żadnych problemów, o tyle układanie ciętych narcyzów w gąbce może sprawić nieco kłopotu.
Łodygi narcyzów są bardzo miękkie, dlatego umieszczenie ich w gąbce bez zmiażdżenia czy złamania jest dosyć trudne.
Są dwa sposoby ułatwienia sobie pracy w tym przypadku.
Jeden z nich, to wykonanie wcześniej w gąbce otworu patyczkiem szaszłykowym i umieszczenie w nim łodygi.
Drugi, moim zdaniem skuteczniejszy, to wbicie w dolną część łodygi narcyzowej patyczka i dopiero po takim wzmocnieniu umieszczenie jej w gąbce.

KILKA NARCYZOWYCH SEKRETÓW

  • narcyzy są roślinami trującymi, a to na skutek zawartości trującego alkaloidu likoryny.
  • lepki śluz wydzielany przez łodygi narcyzów powoduje, że inne kwiaty umieszczone z nimi w wazonie szybciej więdną (należy wstawić je do wody dzień przed układaniem bukietu mieszanego, by pozbyć się śluzu)
  • najpiękniej pachnący wśród narcyzów jest narcyz wonny (biały) Narcissus poeticus
  • narcyzy są stosunkowo łatwe w uprawie, a ich cebul nie atakują gryzonie
  • o narcyzach przeczytacie też na FORUM KWIATOWYMTUTAJ i TUTAJ
I tak oto kochani kończy się moja dzisiejsza narcyzowa opowieść;-)
Zabierajcie te piękne kwiaty do domu, bo warto.
W ogrodach zakwitną niebawem i będą kwitły do maja.
A w kwiaciarniach już od kilku tygodni cieszą nasze oczy.
Pozdrawiam Was niemal już wiosennie i bardzo dzisiaj narcyzowo;-)



FLORENTYNA









Czytaj więcej »

Florystyczna Szkółka Florentyny: Techniki florystyczne - drutowanie kwiatów (część pierwsza).

$
0
0
Od zarania dziejów;-) we florystyce nie milkną dyskusje: co ważniejsze, technika,czy wyobraźnia i design. Myślę, że nie sposób tego rozdzielać. Kreatywność, zmysł plastyczny, wyobraźnia, to niewątpliwie cechy niezbędne w zawodzie florysty. Cóż  jednak po wyobraźni, nawet najbardziej wybujałej i po szokujących projektach florystycznych, jeśli nie uda się ich przełożyć na namacalną, piękną acz rzetelną, stabilną i trwałą rzeczywistość;-)
Jest pomysł. Zachwycający, powalający  na kolana.
Natychmiast trzeba go zapisać, by nie umknął, a zaraz potem trzeba zadać sobie pytanie: 
JAK TEN POMYSŁ ZREALIZOWAĆ???
I na tym etapie tworzenia znajomość technik florystycznych staje się niezastąpiona.
Bez niej ani rusz;-) Nie chcemy wszak, by nasz cudnej urody bukiet, czy odlotowa kwietna aranżacja nie przetrzymała transportu, czy rozpadła się przy lada podmuchu wiatru;-)
Oczywiście trochę sprawę przejaskrawiam, ale absolutnie celowo i zamierzenie.
Wierzcie mi, że widywałam panny młode, które "gubiły" kwiaty z wiązanki ślubnej w drodze do ołtarza. Cóż za antyreklama dla wykonawcy.

DRUTOWANIE WE FLORYSTYCE


 To jedna z podstawowych technik, od których zaczynamy szkolną  florystyczną przygodę. Każdy przyszły florysta powinien potraktować ją jako abc wtajemniczenia zawodowego. Trzeba umieć drutować i kropka. Bez znajomości tej techniki nie ruszymy do przodu.
To tak jak z literkami w początkach naszej szkolnej nauki: musimy je najpierw poznać, jeśli chcemy pisać wiersze;-)
Bez tej techniki trudno dzisiaj wyobrazić sobie choćby florystykę ślubną, zwłaszcza jeśli chcemy wykonać bukiet kaskadowy układany w ręku.
Łodygi roślin nie są niestety tak plastyczne, by gięły się i przybierały  ułożenie i konfigurację  jakich od nich oczekujemy, ale już łodygi zadrutowane, czemu nie;-)
No a jeśli w ogóle zastąpimy łodygi drutem, to.. hulaj dusza.
Ale drutowanie to nie tylko florystyka ślubna. Na co dzień przydaje się także w wielu innych sytuacjach.


W JAKIM CELU  DRUTUJEMY KWIATY?

  1. dla wzmocnienie i usztywnienia zbyt miękkich lub kruchych łodyg
  2. dla nadania łodygom kwiatowym pożądanego kształtu i kierunku
  3. w celu zastąpienia łodyg drutem (florystyka ślubna)
  4. w celu przedłużenia łodyg kwiatowych  

CZYM DRUTUJEMY?

Najczęściej używamy zielonego drutu technicznego, który kupić można na giełdach kwiatowych lub w sklepach zaopatrujących florystów. Takie druty pakowane są w pudełka po 1kg.


Zastanawia mnie tylko jedna rzecz: dlaczego na pudełku widnieje napis "drut ozdobny do kwiatów"? Podczas gdy jest to zdecydowanie środek techniczny, który w kompozycjach bezwzględnie wymaga maskowania i ukrywania. Dlaczego producent nazywa go ozdobnym, pozostaje dla mnie tajemnicą...


                                        JAK TO ZROBIĆ?

Zanim opowiem Wam o podstawowych sposobach drutowania, spójrzcie na schematy przybliżające temat:
Wszystkie pochodzą z książki pani Anny Nizińskiej "ABC Florystyki"
 Drutować możemy praktycznie wszystko, oczywiście jeśli zachodzi taka potrzeba.
                    
                                
                                     


Źrodło: "Abc floystyki" Anna Nizińska


W szkole najczęściej zaczynamy od drutowania gerbery. Bo gerbera humorzasta jest i nie zadrutowana wygina się tak jak sobie chce, a nie tak, jak byśmy sobie tego życzyli. Czasem też jej dość wiotka i miękka łodyga ma trudności z utrzymaniem ciężkiego koszyczka (kwiatostan gerbery). No i drutować trzeba.  I może własnie dlatego za gerberą specjalnie nie przepadam;-) 
Dlaczego? Bo zadrutowana i zataśmowana łodyga wcale nie wygląda estetycznie. I jak ktoś (nie pamiętam kto) kiedyś powiedział: przypomina zabandażowaną rękę;-) Pamiętajmy, żeby tych zadrutowanych i zamaskowanych taśmą florystyczną łodyg nie eksponować. Nie są ładne.
Czasem jednak drutowania uniknąć się nie da. 


   SPOSOBY DRUTOWANIA  (na przykładzie gerbery)

  1. DRUTOWANIE ZEWNĘTRZNE

Koszyczek kwiatowy przebijamy drutem od dołu, równolegle do łodygi kwiatu.

Następnie górną część drutu zaginamy w niewielki haczyk.


Delikatnie pociągamy drut do dołu, tak, aby haczyk schował się w koszyczku kwiatowym.



Haczyk powinien być bardzo malutki, aby drut w centrum koszyczka kwiatowego był jak najmniej widoczny.
Ten na zdjęciu jest nieco za duży, specjalnie dla większej czytelności;-)

Kolejny etap drutowania to spiralne owinięcie drutu wokół łodygi.



Tak zadrutowana łodyga wygląda zdecydowanie mało ciekawie (delikatnie mówiąc).
Drut trzeba oczywiście zamaskować taśmą florystyczną (napiszę o taśmowaniu w którymś z kolejnych wpisów), co  wcale nie wpływa na podniesienie estetyki tak zadrutowanej rośliny.
Dlatego wielu florystów odchodzi od tego sposobu drutowania.
Ja stosuję je czasem w kompozycjach funeralnych. Unikam natomiast w bukietach czy kompozycjach okolicznościowych gdzie trudno ukryć nieestetyczne łodygi pogrubione drutem i oplecione taśmą florystyczną.
Zdecydowanie bardziej godnym polecenia wydaje się być:


2. DRUTOWANIE WEWNĘTRZNE

Ten sposób drutowania polega na wprowadzeniu drutu do wnętrza łodygi.


Można wbijać drut od góry w koszyczek kwiatowy lub od dołu w łodygę.
Takie drutowanie, choć zdecydowanie bardziej estetyczne od zewnętrznego, jest znacznie trudniejsze do wykonania.
Drut do łodygi kwiatowej należy wprowadzać bardzo powoli i delikatnie, żeby jej nie uszkodzić i nie przebić. Wymaga to sporego doświadczenia i wprawy oraz delikatności, cierpliwości i wyczucia.
W szkole zawsze na początku są z tym drutowaniem duże problemy.
Ale jak wiadomo praktyka czyni mistrza;-)
W ten sposób drutujemy kwiaty o pustej łodydze, takie jak gerbera właśnie, czy cantedeskia, anemon, zwartnica lub narcyz.
Drutowanie wewnętrzne nie wymaga taśmowania łodygi, gdyż drut jest zupełnie niewidoczny, schowany w środku. Dlatego ten sposób usztywniania i wzmacniania łodyg kwiatowych z powodzeniem stosować można we florystyce okolicznościowej czy ślubnej.

Obydwa opisane przeze mnie sposoby drutowania stosujemy by wzmocnić wiotkie i słabe łodygi. Zabieg ten pozwala też nadawać łodygom pożądany kierunek i wyginać je zgodnie z potrzebą chwili.
Pamiętajmy jednak, by drutowane łodygi giąć delikatnie i z wyczuciem, uplastyczniając je palcami. Wyginane zbyt energiczne może doprowadzić do łamania się łodyg (pomimo drutu)

Kochani, tyle na dzisiaj o drutowaniu. To początek długiego cyklu;-)
Jednym słowem: CIĄG DALSZY NASTĄPI;-)
Napiszcie mi proszę, który z przedstawionych dzisiaj sposobów drutowania stosujecie częściej?
I czy lubicie tę technikę?
Ja przyznam szczerze, że za drutowaniem kwiatów nie przepadam i stosuję je tylko wtedy, gdy naprawdę muszę i nie da się inaczej;-)

Pozdrawiam serdecznie wszystkich bywalców Groszkowo-różanej krainy.
Dziękuję, że jesteście.
Do napisania.


FLORENTYNA


Ps. Więcej o drutowaniu przeczytacie na FORUM KWIATOWYMTutaj


Lawendowe oczarowanie, czyli lawenda, magia, warsztaty i miłość;-)

$
0
0
Piękny i upalny czerwiec dobiegł końca.
Caaałe długie wakacje przed nami, pełne obietnic, kwiatów, wschodów i zachodów słońca, smaków, zapachów i niezapomnianych chwil.
Zanim to jednak nastąpi mam dla Was garść czerwcowych wspomnień;-)
Mój wspaniały czerwiec zamknął się fantastycznym lawendowym podsumowaniem.
Ostatnie czerwcowe warsztaty czwartkowe zaprowadziły nas w miejsce niezwykłe, zachwycające, oszałamiające i magiczne.
To MAGIA LAWENDY, blisko, nieopodal Wrocławia, a jakby w innym świecie, w świecie bajki.
Lawenda nas zaczarowała i wzięła we władanie absolutne.
No, ale czy mogło być inaczej?
Popatrzcie sami:


Wejście do krainy marzeń...
Nasze lawendowe warsztatowe marzenie w końcu się spełniło;-)

I od tej chwili wszyscy czwartkowi warsztatowicze są już na zawsze lawendowo zakręceni.

Bo lawendy trudno nie kochać. Zniewoli urodą kwiatów, zachwyci kolorem, otuli zapachem i... już na zawsze człowiek zostaje jej wiernym fanem.



SKĄD PRZYCHODZISZ LAWENDO???

Kiedy myślimy "lawenda", pierwsze skojarzenie przenosi nas na rozległe, niezmierzone fioletowe pola Prowansji ciągnące się aż po horyzont.. To wszak znak rozpoznawczy tej urokliwej krainy.



I choć dzisiaj utożsamia się lawendę głównie z francuską Prowansją, to jednak prawdziwą jej ojczyzną  jest Persja i Wyspy Kanaryjskie. Najogólniej rzecz ujmując, lawenda to roślina Basenu Morza Śródziemnego.  Jej uprawa szybko rozprzestrzeniła się w Europie, a w Polsce od kilku lat niemal co roku pojawiają się nowe lawendowe plantacje mniejsze i większe.
Coraz cieplej, klimat zaczyna sprzyjać lawendowym uprawom.

W jedno z takich miejsc trafiliśmy z naszymi czwartkowymi warsztatami.
Wrażeń niemal nie da się opisać słowami, zachwytom, ochom i achom nie było końca, a wokół pachniało, brzęczało i fioletowiło się arcypięknie.
To miejsce to wspomniana wyżej MAGIA LAWENDY, czyli malownicza plantacja naszej koleżanki Małgosi.


NASZE LAWENDOWE WARSZTATOWANIE

Oj działo się działo;-) Najpierw trzeba było florystyczny materiał uzbierać samodzielnie, co samo w sobie stanowiło frajdę ogromną. Buszowałyśmy w lawendzie aż miło;-)


A potem z dumą dźwigałyśmy nasze lawendowe kosze.



Oczywiście nie mogło obejść się bez wianków. Wianki to absolutne lawendowe must have.
Dlatego nasze lawendowe dzierganie rozpoczęłyśmy od wiankowania.


A w lawendowych wiankach wszystkim do twarzy. W lawendzie się pięknieje, co do tego nie ma żadnych wątpliwości.


Potem były jeszcze bukiety. Lawenda w towarzystwie różowych róż - to zawsze się sprawdza.


A na zakończenie tradycyjne już warsztatowe zdjęcie "rodzinne".


Kochani, pozdrawiam Was lawendowo. 
Do lawendowych opowieści wrócę w kolejnym wpisie, bo zakochałam się absolutnie w tej pięknej roślinie.
Do napisania.

Zdjęcia: Agata, Larysa, Viola, Małgosia i pisząca te słowa, dodatkowo Pixabay

FLORENTYNA





Hortensjowe oczarowania, czyli mój sierpniowy kwiatowy zachwyt;-)

$
0
0
Czy jest wśród Was ktoś, kto nie kocha hortensji???
Prawda, że trudno to sobie wyobrazić?
Hortensje zachwycają, fascynują, czarują, rozkochują w sobie i zniewalają każdego, kto choć raz na nie spojrzy;-)
Są zjawiskowe, czyż nie?


Uwielbiam je wszystkie, ale najbliższe mojemu sercu są te te błękitne .


One to właśnie najbardziej kojarzą mi się z latem, wakacjami, wolnością.
Olśniewają, oszałamiają i inspirują.
Nie sposób przejść obok nich obojętnie.
A  Wy które z hortensji lubicie najbardziej?

MOJE HORTENSJOWE WSPOMNIENIA


Nie ma moich hortensjowych wspomnień;-( Nie pamiętam hortensji ani z czasów dzieciństwa, ani z czasów szkolnych. No może z wyjątkiem tych, które w okresie wielkanocnym pojawiały się w kościołach przy Grobie Chrystusa. Ale wtedy jeszcze nie budziły mojego zachwytu.
Kojarzyły mi się raczej z dostojeństwem, pewną wzniosłością, a także ze śmiercią i zmartwychwstaniem. Były zawsze białe, chłodne i jakby nieco surowe... Trudno mówić tu o fascynacji. Wywoływały raczej pełen szacunku dystans niż gorące emocje.


Nie było hortensji w ogrodzie moich rodziców, ani na parapecie babcinych okien.  Nie wiem dlaczego. Może jeszcze wtedy nie były tak znane i popularne...
Zupełnie nie mogę sobie przypomnieć kiedy zobaczyłam je po raz pierwszy. Jedno jest pewne: zobaczyłam i zakochałam się bez pamięci;-)
A jakie są Wasze hortensjowe wspomnienia?


SKĄD DO NAS PRZYWĘDROWAŁY?


Są Azjatkami. Jak pisze profesor Zbigniew Pindel ("Kwiaty" 1/94)
 "Współczesne poszukiwania protoplastów odmian ogrodowych sprowadzonych do Europy wskazują, że jednym z "rodzinnych" miejsc jest największa wyspa Japońska Honsiu. Hortensje rosną tam w chłodniejszych okolicach, gdzie występują lasy tracące sezonowo liście".

Do Europy dotarły w XVII wieku, a w Chinach i Japonii uprawiane były od "niepamiętnych czasów". Różne są wersje mówiące o tym kto i kiedy je na nasz kontynent sprowadził. Dlatego nie będę ich przytaczać. Najważniejsze, że zostały sprowadzone i że je mamy;-)



                                                               

 CO Z TYMI KOLORAMI???


Kto ma hortensje w ogrodzie, ten z pewnością wie, jakie z nich kameleony;-)
Wszyscy doskonale wiemy, że różowa bądź niebieska barwa kwiatów hortensji zależ od odczynu gleby. Na glebach silnie zakwaszonych (pH 4,0-4,5) hortensje stają się niebieskie, a na nieco mniej kwaśnych (pH 5,5-6,0) czerwone lub różowe.
Ale to nie wszystko, bo kolory kwiatów hortensji zmieniają się także nieco podczas okresu kwitnienia: czasem lekko płowieją, a czasem nawet zielenieją.
Tylko te biało kwitnące, które nie mają w kwiatach żadnych barwników, pozostają białe stale i niezmiennie i nie da się ich kolorem manipulować.






JAK HORTENSJE POMALOWAŁ MAŁY CHŁOPIEC...


Istnieje wiele legend i podań z hortensją związanych. Mnie najbardziej urzekła ta o niepełnosprawnym ,unieruchomionym na wózku, sparaliżowanym chłopcu, który pewnego dnia dostał od mamy farby i malowaniem uprzyjemniał sobie życie.
W końcu jednak znudziło mu się malowanie na papierze i zapragnął pokolorować płatki prawdziwych kwiatów.
Tak długo prosił mamę, aż ta w końcu...
"zeszła do ogrodu i zaproponowała nieśmiało kwiatom, aby choc jeden z nich wyrzekł się swoich barw i zgodził się wymienić je na inne, dla przyjemności chorego dziecka.
Róże odwróciły się wzgardliwie i nic nie odpowiedziały, tak niedorzeczna wydała im się ta propozycja; lilie, wyprostowawszy się na swych długich łodygach , oświadczyły, że za żadne skarby nie oddadzą swej bieli; tulipany zaś dały nieco wykrętną odpowiedź, twierdząc, że pomalować ich różnobarwne kielichy byłby to trud daremny, bo i tak barw na nich było dosyć.
Zrozpaczona mama chłopczyka chciała już wracać do domu, kiedy usłyszała cichy głosik:

"Kwiatki moje nie są niestety piękne, ale jeśliby się mogły na coś przydać, proszę, niech je pani zaniesie swemu synkowi"

Roślina, która to powiedziała, miała duże liście i kremowe kwiatki.
I tak chłopczyk dostał od mamy pęk kremowych hortensji i zaraz zabrał się do malowania ich kwiatów...
Gdy skończył, poprosił mamę, by odniosła pomalowane kwiaty do ogrodu.
Następnego ranka mama zawiozła chłopca do ogrodu, by sprawdził jak się mają jego malowane kwiaty.
Gdy tylko się tam znalazł, "począł klaskać w ręce i krzyczeć z radości. Krzaki hortensji pokryte były cudownym kwieciem: różowym, niebieskim i fioletowym. I wśród tych pięknych kwiatów, których nowa piękność wydała mu się jego własnym dziełem, chory chłopiec spędził godzinę szczęścia..."

("Legenda o hortensji" pochodzi z książki "Legendy o kwiatach" Maii Bianci; cytat za "Kwiatami" 2/85)








HORTENSJE WE FLORYSTYCE





Są absolutnie wszędzie. W bukietach ślubnych i okolicznościowych, w stylowych kompozycjach w naczyniach i w rustykalnych aranżacjach wiejskich, w dekoracjach funeralnych i świątecznych, w pałacach, kościołach, na stołach ślubnych i w salach weselnych.


Zachwycające są również hortensjowe wianki.


Zapraszam Was na relację z naszego warsztatowego hortesjowego wiankowania.

Wianki wykonywaliśmy w ringach z zielonej gąbki florystycznej (tej do żywych kwiatów) po ich uprzednim namoczeniu.
W założeniu miało być pogodnie, słonecznie, wielobarwnie w letnim klimacie, dlatego też i kwiaty hortensji w naszych wiankach były w przeróżnych odcieniach ni barwach.





W pracowni istne szaleństwo barw niczym w atelier ekscentrycznego malarza;-)


Takie hotensjowe wiankowanie, to czysta przyjemność;-)
A jakie efekty! Popatrzcie sami:



I  wszyscy wydają się być z efektów zadowoleni;-)




To były ze wszech miar udane zajęcia;-)

GDZIE SIĘ WYBRAĆ NA HORTENSJOWĄ UCZTĘ???


Może do Bretanii? Tam hortensji zatrzęsienie. Rosną niemal na każdym kroku;-)
Są tu absolutnie zachwycające i ogromne. Sprzyja im morski, łagodny klimat.
Często sadzone są tam jako żywopłoty.
Kamienne domy Bretanii zatopione w gąszczu hortensjowych kwiatów wyglądają wręcz bajecznie.


 zdjęcie pochodzi STĄD

A może na Azory?

Latem odbywa się tam spektakularny hortensjowy spektakl.
Najwięcej ich na wyspie Flores, która swoją nazwę zawdzięcza właśnie kwiatom.
Ten portugalski archipelag bywa nazywany hortensjowym rajem. Są tam wszechobecne.
Uznano je nawet za jeden z symboli tych zachwycających zielonych wysp.
Muszę się Wam przyznać, że od jakiegoś czasu wyprawa na Azory, właśnie w czasie kwitnienia hortensji, to jedno z moich podróżniczych marzeń...







A MOŻE DO WOJSŁAWIC???

Kochani, mam bardzo dobrą wiadomość, dla tych, którym czas , czy inne losu przeciwności, chwilowo nie pozwalają na dalsze podróże!
 Hotrensjowy raj znaleźć też można zupełnie blisko, wystarczy wybrać się na Dolny Śląsk do Arboretum w Wojsławicach.
Własnie teraz zaczyna się tam zachwycająca hortensjowa rewia, która potrwa niemal do października.
Przepięknych hortensji tam zatrzęsienie.
Przyjeżdżajcie co prędzej, bo warto!!!






 O hortensjach można w nieskończoność. Stąd długość tego wpisu.
No, ale pora kończyć. Z pewnością będę do nich  jeszcze wracać, bo miłość to moja wielka;-)
A póki co, serdecznie, letnio (od lata, a nie od letnich uczuć;-))) i hortensjowo Was pozdrawiam.
Jutro wybieram się do Wojsławic na piknik Ogrodowe Smaki, więc następny wpis pewnie będzie o tym;-)
Widzimy się niebawem.
Do napisania;-)



                  FLORENTYNA

                             



















Wojsławice, moje miejsce magiczne i VI Piknik Ogrodowe Smaki

$
0
0
"Jest takie miejsce, na końcu świata";-)


Tak mówi piosenka. Ale to miejsce o którym chcę dzisiaj pisać wcale nie leży na końcu świata. 
Jest tutejsze, nasze, dolnośląskie. Bardzo bliskie. A przy tym absolutnie bajkowe i magiczne;-)
Co to za miejsce?


Pięknie tam, że aż dech zapiera. Można by rzec "przedsionek Raju";-)
Można by, gdyby nie to, że ja mam swoją własną teorię na ten temat.
Intuicja podpowiada mi, że żaden przedsionek, ale najprawdziwszy Raj bezspornie.
Myślę, że w tym właśnie zakątku na Ziemi Stwórca umieścił Adama i Ewę.
Kto był, ten z pewnością rozumie o czym mówię, a kto nie był jeszcze niech co prędzej przybywa przekonać się naocznie;-)

MOJE WOJSŁAWICKIE WSPOMNIENIA.



Jest ich mnóstwo. I są fantastyczne.
Jako, że pochodzę ze Strzelina, więc, od dzieciństwa, do Wojsławic miałam przysłowiowy  "rzut beretem";-) Trochę ponad 18 kilometrów.
Nie pamiętam, by między Strzelinem a Wojsławicami kursowały jakieś autobusy... Może były; ja po prostu  tego nie wiem.
Wiem natomiast, że wojsławickie Arboretum było miejscem, gdzie często autokar szkolny woził nas na wycieczkę;-) Ach, jak ja lubiłam to miejsce. Tajemnicze, cieniste, ze starymi drzewami, wprost wymarzone na romantyczne spacery z aktualną szkolna miłością;-)
Wycieczek było mnóstwo, miłości się zmieniały, ale spacery zawsze miały niezapomniany urok;-)


zdjęcie pochodzi STĄD

Może to jeden z powodów dla których to miejsce wspominam z takim sentymentem.... Pierwsze szkolne trzepotanie serca, nieśmiałe trzymanie się za rękę, uwodzicielskie spojrzenia... Magia;-)
Dziś powiedzielibyśmy pewnie o "motylach w brzuchu", ale w moich szkolnych czasach tak się jeszcze nie mówiło;-)
Kiedy szkoła zmieniła się z tej podstawowej na średnią, wycieczki autokarowe zastąpiliśmy wypadami rowerowymi. Już sama droga była ogromną frajdą. Nic to, że z powrotem na pewnym odcinku trzeba było mozolnie  pchać rowery pod górę... Kto by się tym przejmował. Do Wojsławic było z górki. A z powrotem: kto by o tym myślał. Najważniejsze było tu i teraz: ten jedyny, czy ta jedyna obok na rowerze, wokół oszałamiająco i majowo, a w Wojsławicach rododendronowe szaleństwo. 
Może właśnie dlatego pierwsze szkolne zauroczenia bardziej kojarzą mi się z rododendronami niż z przereklamowanymi bzami;-)


A dużo, dużo później ja sama zostałam nauczycielką. O roślinach uczyłam, bo jakżeby inaczej;-)
I z kolei z moimi uczniami  jeździłam na wycieczki do Wojsławic.
Jednym słowem jest to miejsce bliskie mojemu sercu od zawsze (od mojego zawsze, czyli odkąd sięgam pamięcią;-)





A JAK JEST TERAZ...


Dzisiaj Wojsławickie Arboretum to ogrom w porównaniu z niewielkim cienistym ogrodem, który pamiętam z dzieciństwa.
Jak czytamy w historii ogrodu na oficjalnej stronie Arboretum :
W 1977 r. Komisja Ogrodów Botanicznych i Arboretów w Polsce nadała parkowi w Wojsławicach rangę Arboretum, a w 1983 r. cały obiekt  (blisko 5 hektarów) wpisano do rejestru zabytków kultury.

Widzicie sami jak ogromna różnica: 5 hektarów w latach siedemdziesiątych, a obecniepowyżej 60 hektarów!!!

 A od 1988 roku Wojsławickie Arboretum jest filią Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Wrocławskiego.

I ciągle dzieje się tam coś ciekawego, niebanalnego, nowego zachwycającego. Wojsławice kuszą nie tylko pięknem i różnorodnością roślin, lecz także mnogością wydarzeń;-)

I jeszcze do końca października będzie się  tam mnóstwo działo.
Kalendarz imprez do końca sezonu znajdziecie TUTAJ.   


                                                     




                            PIKNIK OGRODOWE SMAKI - NIEDZIELA 

                                          18 SIERPNIA 2019

Miałam niewątpliwą przyjemność uczestniczenia w kolejnym atrakcyjnym wojsławickim wydarzeniu.
Był to  szósty już , Piknik Ogrodowe Smaki
Oj działo się działo
Kiermasze, wystawy, a przede wszystkim fantastyczny spacer z przewodnikiem, podczas którego Pan Tomek Dymny i Pani Ewa Kuczyńska snuli arcyciekawe i fascynujące opowieści o roślinach i ich właściwościach.






Znacie hosty?





Co za pytanie??? Oburzy się na pewno większość z Was. Kto by nie znał host, cudnych bylin do cienistych ogrodów?
No dobrze, znacie zatem;-) Ale czy wiecie, że są jadalne?
Próbowaliśmy wczoraj zarówno ich liści, jak i kwiatów.

CZY WIECIE, ŻE:

- z liści hosty można robić gołąbki
- młode pędy hosty, takie wykluwające się z ziemi, można ugotować, polać roztopionym masłem i       zjeść jak szparagi (obie zresztą rośliny należą do tej samej rodziny)
- zarówno liście jak i  kwiaty hosty można jeść na surowo lub po ugotowaniu
- liście można udusić i doprawić jak szpinak
- kwiaty pięknie zaprezentują się w różnego rodzaju sałatkach


A bergenię znacie?



I znowu pewnie oburzycie się na mnie za pytanie o rzeczy oczywiste;-)

W porządku, ale czy wiecie, że z lekko podfermentowanych liści bergenii można zaparzyć wspaniałą herbatkę, która, według Pani Ewy Kuczyńskiej jest smaczniejsza od herbaty zielonej;-)

Już w takim razie nie będę pytać, czy znacie begonię stale kwitnącą...


Zapewniam Was, że ma przepyszne, nieco kwaskowate kwiaty;-) Próbowałam.

To tylko mini próbka tego o czym była mowa podczas wczorajszego spaceru. Smaków niezwykłych, niecodziennych i zaskakujących poznałam mnóstwo. Wiedzy przekazano mi tyle, że gdybym tylko potrafiła, mogłabym napisać sporą książkę;-)

A na zakończenie spaceru czekała nas przepyszna, zachwycająca niespodzianka.
Wspaniały kwiatowy piknik.
Pyszności tyle, że nie sposób wymienić wszystkich. Cuda, cudeńka!!!


Bardzo smakowała mi zupa z cukinii i łobody, której niestety nie zdążyłam sfotografować.

Najbardziej jednak urzekły mnie swoim smakiem pąki liliowców duszone w oleju z czosnkiem.
Niebo w gębie!!!!!



To był naprawdę fenomenalny, przewyborny i pyszny dzień.
Wróciłam zmęczona, ale cała happy, entuzjastyczna, napojona wiedzą i pełna pomysłów na florystyczne i około florystyczne działania.

A póki co, muszę kończyć, bo wpis mi się rozrasta nieprzyzwoicie;-)
Pozdrawiam Was serdecznie i zachęcam do odwiedzenia Wojsławickiego Arboretum.
To szczęśliwe miejsce. Fantastycznie ładuje się tam akumulatory.
Chciałam Wam jeszcze wspomnieć o naszych warsztatowych działaniach w Wojsławickim ogrodzie, ale to już tematy na kolejne wpisy.

Pozdrawiam bardzo serdecznie i do napisania.

 FLORENTYNA


Zaproszenie na warsztaty i słów kilka o florystyce funeralnej

$
0
0
Hej, hej, puk, puk, jest tam kto, czy wszyscy na wakacjach?
Kiedy to piszę, lato jest jeszcze w pełni. Dni co prawda już krótsze, czasem chłodniej, ale to wciąż jeszcze lato;-)




Z doświadczenia jednak wiem, że późne lato niezwykle szybko przechyla się ku jesieni...
W sklepach już szkolne klimaty (sama namiętnie kupuję zeszyty, bo takie ładne, a za moich czasów o ich urodzie nikt nie myślał, cieszyliśmy się ,że w ogóle były; teraz to sobie odbijam ;-)
No ale ja przecież nie o szkole i nie o zeszytach chcę pisać.
Skoro jesień nieuchronnie się zbliża, więc nie tylko o szkole, ale i o jesiennych warsztatach pomyśleć pora;-)
Kochani, przygotowałam dla Was cykl jesiennych warsztatów o tematyce funeralnej.
Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych.



Warsztaty rozpoczną się pod koniec września. Będziemy się spotykać przez trzy jesienne soboty.
Zajęcia potrwają od 9 do 16.30, z przerwą kawową i obiadową.
Będziemy tworzyć: dziergać, wyplatać, sklejać, wiązać, drutować szpilkować; jednym słowem poznamy i wypraktykujemy szereg technik florystycznych, by w efekcie końcowym powstały piękne, jedyne w swoim rodzaju, wyjątkowe aranżacje żałobne.
Będzie się działo;-))) 


O FLORYSTYCE FUNERALNEJ SŁÓW KILKA

1. Kwiaty i kolory

Dzisiejsza florystyka funeralna bardzo różni się od tej, jaką pamiętamy sprzed lat. Teraz już nikogo nie dziwią intensywne kolory w wieńcach, czy wiązankach nagrobnych. To już nie tylko biele, stonowane fiolety, czy rdzawe brązy, ale często czerwienie, róże, amaranty czy intensywne żółcie lub pomarańcze. Pamiętajmy jednak, że w tym obszarze florystyki ważny jest umiar. Czyli innymi słowy "znaj proporcjum mocium panie";-) Albo, jak powiedzielibyśmy dzisiaj: "mniej znaczy więcej". Intensywne, nasycone kolory, owszem, ale pstrokacizna zdecydowanie nie.
Aranżacje funeralne wcale nie muszą być smutne, powinny jednak być eleganckie, a nie przejaskrawione, czy kiczowate.




Jeśli chodzi o kwiaty, to współczesna florystyka żałobna nie zna chyba żadnych ograniczeń. Każda roślina i każdy gatunek kwiatu może się znaleźć w wieńcu czy wiązance żałobnej.
Dawno już minęły czasy wąskiej specjalizacji, kiedy to na uroczystości żałobne polecano kilka gatunków, wciąż tych samych kwiatów, w stonowanych, a nawet ponurych kolorach.



Źródło zdjęcia
Wielki to dział florystyki, boBlooms.degaty bardzo i różnorodny.
Współczesna florystyka funeralna bardzo różni się od tej sprzed lat.
2. Kompozycje we floretach

To już klasyka. Dawne wiązanki nagrobne były układane w ręku na podkładzie ze stroiszu. Obecnie, choć nadal są popularne, często zastępuje się je kompozycjami w specjalnym podkładzie z gąbki florystycznej, tak zwanym florecie.

                                                     
Zdjęcie pochodzi ze sklepu VICTORIA FLORAL PRODUCTS

We floretach układać można cuda cudeńka i jeszcze więcej.
Począwszy od klasycznych kompozycji w kształcie odwróconej kropli, aż do zupełnie awangardowych.

Na zdjęciu poniżej, aranżacja ułożona we florecie osłoniętym wiązką pędów rdestu sachalińskiego.




To właśnie kompozycje we florecie będą tematem wiodącym pierwszego dnia naszych warsztatów.
Te bliskie klasyki i te nieco nieszablonowe, niekonwencjonalne.


3. Wiązanki układane w ręku

I one będą przedmiotem naszych działań na, pierwszych z cyklu,warsztatach. Kiedyś układano je niemal wyłącznie na podkładzie ze stroiszu (czyli na gałęziach drzew iglastych, najczęściej na świerku). Aktualnie i one przybierają wygląd całkiem odmienny od swych klasycznych pierwowzorów.


4. Bukiety kondolencyjne

Jeszcze niezbyt popularne w naszym kraju, ale chyba warto je rozpowszechniać. Kwiatami wszak można powiedzieć wszystko, także wyrazić współczucie.
Wręczając kwiaty komuś, kto stracił bliską osobę, mówimy mu bez słów o naszym współczuciu, o tym, że dzielimy jego ból i że może na nas liczyć. Taki bukiet to wyraz emocjonalnego wsparcia w trudnej sytuacji.
Bukiety kondolencyjne przesyłamy dopiero po uroczystości pogrzebowej.
Tutaj wskazany jest minimalizm i stonowanie kolorystyczne.


zdjęcie pochodzi STĄD

Bukiety kondolencyjne będziemy również układać podczas naszych warsztatowych zajęć

5. Wianki nagrobne

Tutaj możliwości i technik jest całe mnóstwo. Powiankujemy i my, na różne sposoby.

Popatrzcie na kilka przykładów:


Biel z kroplą czerni - wieniec do dekoracji urny.


Szpilkowany liśćmi salalu z przypinką 


Kolorowy w jesiennych klimatach.

To tylko maleńka kropelka w ogromnym oceanie możliwości. W naszym warsztatowym funeralnym wiankowaniu będziemy wykorzystywać elementy naturalne, na przykład korę i gałęzie.


6.  Inne funeralne układy kompozycyjne

I znowu, mnóstwo, mnóstwo możliwości.
My zrobimy krzyże, poduszki i udekorujemy znicze. Ułożymy także kompozycje w naczyniach.







 JAK ZAPISAĆ SIĘ NA WARSZTATY?


Wystarczy napisać do mnie maila i zgłosić chęć uczestnictwa.
W poczcie zwrotnej prześlę szczegóły.
Warsztaty odbywają się we Wrocławiu.

A ile to kosztuje? Zapytacie pewnie...

Odpowiadam zatem: cena pojedynczych zajęć ( 8 godzin, wszelkie niezbędne materiały, materiały teoretyczne, kawa, ciastka i obiad) - to wszystko w cenie TYLKO 330 ZŁ.

I jeszcze informacja dodatkowa: DO 5 WRZEŚNIA MOŻNA WYKUPIĆ WARSZTATY W CENIE PROMOCYJNEJ!!!!!!
Szczegóły podam w mailu.

Pozdrawiam Was serdecznie i do zobaczenia na warsztatach;-)


 FLORENTYNA











Wrotyczowe love, czyli pięć powodów dla których tak kocham to magiczne ziele...

$
0
0

Wrotycz, wszystkim nam znany, nie przez wszystkich lubiany. Ja za nim przepadam. I od razu uściślić tu trzeba, że nie ze względu na jego właściwości prozdrowotne (które swoją drogą są ogromne), czy magiczne, ale przede wszystkim przez wzgląd na jego walory dekoracyjne.
Kochani, warto polubić wrotycz.  Jest piękny i  taki łatwo dostępny. Rośnie wszędzie.
Nic, tylko wybierać się na dalekie pozamiejskie spacery, ciąć ile się da i układać z niego bukiety, i wianki wyplatać:-)
Urodę wrotycz ma niebagatelną.
Popatrzcie sami.




KILKA POWODÓW DLA KTÓRYCH LUBIĘ WROTYCZ

Po pierwsze dlatego, że przywodzi mi na myśl beztroskie dziecięce lata, kiedy to biegałam po łąkach podczas wakacji u Babci i zbierałam te nieco gorzko pachnące "kwiatki", by wespół z rumiankiem i nawłocią układać je w bukiety i ustawiać w słojach, słoiczkach, butelkach, szklankach i w czym tylko się da, po całym babcinym domu.
Razem z Babcią wiązałam je też w pęczki, które potem wieszałyśmy w pokojach.
A malutkie wypełnione suszonym wrotyczem, płócienne woreczki wkładała Babcia do szafy, tłumacząc mi, że dzięki temu mole nie dobiorą się do ubrań.
Lubiłam te zajęcia i lubiłam mocny, gorzkawy, nieco korzenny, trochę kamforowy zapach wrotyczu...
I lubię go do dziś, bo przywołuje w pamięci tamte szczęśliwe lata.


grafika pochodzi STĄD

Po drugie kocham wrotycz za cudny słoneczny, energetyczny kolor.
Wrotyczowe bukiety, pomimo, że takie nostalgiczne, melancholijne nieco, z nadchodzącą jesienią się kojarzące, rozświetlą i rozsłonecznią każde wnętrze.


Po trzecie kocham wrotycz za jego dostępność;-) Rośnie praktycznie wszędzie.  Późnym latem i jesienią wykorzystuję go do niemal wszystkich moich działań florystycznych.
Wystarczy wyjść z domu, przejść kilkadziesiąt kroków i...już jest.



Pięknie wyglądają bukiety z polnych czy ogrodowych kwiatów  w połączeniu ze złotymi wrotyczowymi baldachami.
Kwintesencja późnego lata. 


zdjęcie pochodzi STĄD

O właściwościach leczniczych wrotyczu nie będę pisać, bo fachowcy napisali już o tym tysiące stron.
Pamiętać jednak należy, że to zupełnie niezłe ziółko;-)
Cudowne ziółko o niezwykłych możliwościach.
Z tego powodu też je lubię;-)



TROCHĘ HISTORII I BOTANIKI

Wrotycz pospolity (Tanacetum vulgare) jest rośliną europejską, w stanie dzikim występuje także w Azji i jak podają niektóre źródła, w Ameryce Północnej.


grafika pochodzi  STĄD 

Jest byliną z rodziny astrowatych (Asteraceae).
Wyrasta wysoko, nawet do 1.5 m, chociaż najczęściej jego pędy mają około 1 m wysokości.
Ma bardzo charakterystyczne pierzasto sieczne liście, kwiatostany natomiast (koszyczki, jak u wszystkich astrowatych) są drobne i guziczkowate zebrane w płaskie baldachy.




Gatunek o którym mowa, to wrotycz pospolity, ale trzeba Wam wiedzieć, że gatunków należących do rodzaju Tanacetum jest kilkadziesiąt.
Niektóre z nich bardziej warte uwagi ze względu na przydatność florystyczną.
Ale o tym w kolejnym wrotyczowym wpisie, bo dzisiejszy rozrasta się do nieprzyzwoitych granic;-)
Wrotycz jest dosyć blisko spokrewniony z chryzantemą.
Niektóre z jego gatunków można z powodzeniem uprawiać w ogrodzie.
Wrotyczu pospolitego nie polecałabym jednak do ogrodowego eksperymentowania gdyż jest rośliną bardzo ekspansywną.
Lepiej podziwiać jego urodę podczas wycieczek za miasto, a do bukietów zbierać ten dziko rosnący.
A rośnie niemal wszędzie: na łąkach, w przydrożnych rowach,na leśnych polanach, nieużytkach, w zaroślach, w miejskich terenach ruderalnych.
Jest więc gdzie go zbierać;-)



WROTYCZ WE FLORYSTYCE

Jest lubiany i chętnie przez florystów wykorzystywany, zwłaszcza do tworzenia wielogatunkowych, naturalistycznych, letnich i jesiennych bukietów.
Znalazł się także w naszych bukietach, jakie wykonywaliśmy na przedwakacyjnych warsztatach czwartkowych.


Wiesiu, bardzo dziękuję za zdjęcie;-)

Doskonale nadaje się też wrotycz do wyplatania wianków wszelakich.
Zarówno tych do dekoracji ściany, drzwi czy stołu, jak i tych na głowę.


Wianek Autorstwa Basi z bloga FLORYSZTUKA

Znalazł się wrotycz także w naszych wiankach witych podczas osiedlowych warsztatów na wrocławskim Szczepinie.
Bo przecież nie mogło go w tych wiankach zabraknąć;-)








Kochani, dziękuję, jeśli dotrwaliście do tego miejsca;-) Na tym kończę moją dzisiejszą wrotyczową opowieść, ale do wrotyczowych tematów z pewnością jeszcze powrócę.
Pozdrawiam Was serdecznie i pamiętajcie o wrotyczu, jest tego wart. Wybierzcie się na spacer i przynieście wiązkę wrotyczowych kwiatów. Jeśli je zasuszycie, będą zdobić Wasz dom także wtedy gdy lato się skończy i nastaną jesienne szarugi;-)
Suszy się świetnie (i za to też go lubię bardzo;-), ale o tym już następnym razem...

Jednym słowem: wrotyczowy ciąg dalszy nastąpi;-) Do napisania.


                     FLORENTYNA
                                                       




Wpis zupełnie nietypowy, czyli Florentynowe planowanie, sukcesy i porażki;-)

$
0
0
Kochani, ja wiem i Wy też zapewne doskonale wiecie, że planowanie jest modne i popularne niezwykle. I tylu ma entuzjastów, co przeciwników.


Są tacy, którzy nie wyobrażają sobie życia bez planowania i są też tacy, którzy planowania nie znoszą, twierdząc, że zabija spontaniczność, narzuca natomiast schematy i rutynę...
Hm, nie wiem jak Wy, ale ja planowanie lubię bardzo.
Wielu ludzi wokół mnie przyjmuje ten fakt z pewnym politowaniem, cytując dość znane powiedzenie: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, opowiedz Mu o swoich planach".
Cóż nie jest dla nikogo tajemnicą, że nie wszystkie plany udaje się nam zrealizować. Niektóre odkładamy na późniejszy termin, z innych po prostu rezygnujemy. Życie...
Ale czy to powód dla którego należy planowania zupełnie zaniechać?
Jak myślicie?
Ja myślę sobie, że można przerobić zacytowane wyżej powiedzenie na: Jeśli chcesz wkurzyć Pana Boga, powiedz Mu, że żyjesz bez planu;-))))

Bo życie bez planu to chaos i marnowanie czasu. Tak sobie myślę.
A Wy jak sądzicie?




Lubię planowanie, bo porządkuje mój czas i pozwala mi na jego efektywne wykorzystanie.
Wiem z doświadczenia, że jeśli mam zaplanowane działania na dzień, tydzień, czy miesiąc, jestem bardziej efektywna i czas nie ucieka mi przez palce.
Kiedyś nie planowałam swoich działań i na nic nie miałam czasu.
Od kiedy zaczęłam robić listy rzeczy do zrobienia i planować je w czasie, doba jakby nagle mi się wydłużyła;-)
Lubię planowanie, ale...

I tu przechodzę do moich ewidentnych porażek w planowaniu.
Kochani, mam to do siebie, że chciałabym zrobić jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Dużo, szybko, teraz, najlepiej na przedwczoraj;-) Co oczywiście jest mało realne, albo wręcz zupełnie nierealne. No i co z tego, że to wiem, i tak robię plany zbyt rozległe, zbyt wybujałe, żeby nie powiedzieć "rozbuchane".



I co się z ty wiąże? Ano nietrudno sobie wyobrazić; niezadowolenie z siebie, frustracja, wyrzuty sumienia, oskarżanie się o lenistwo, etc, etc.
Czy też tak macie? Jak sobie z tym radzicie?

Ja pracuję nad okiełznaniem planów usilnie. Hm... i muszę powiedzieć, że nawet trochę mi się udaje;-) Zaczynam planować nieco bardziej realnie. I wiecie co? Wychodzi!!!
To kwestia dyscypliny.
Wcześniej, kiedy mojego planowania było zbyt dużo, często właśnie na planowaniu się kończyło...

A przecież planowanie to nie sztuka dla sztuki, plany trzeba jak najszybciej realizować, wprowadzać w życie, tylko wtedy mają sens.
Co innego, kiedy to życie, rzeczywistość, wymaga od nas wyraźnie, żebyśmy swoje plany przeorganizowali. Wtedy trzeba odpuścić. 

METODY PLANOWANIA

Sposobów i metod planowania jest całe mnóstwo.
Chciałoby się powiedzieć, że niemal ile ludzi, tyle sposobów planowania;-)
I tu kochani dochodzimy do mojej kolejnej planowaniowej porażki, z którą niestety nie udało mi się uporać.
Otóż kochani planuję owszem, ale byle jak i byle gdzie...
W notesie, kalendarzu, w przypadkowym zeszycie, na karteczkach.
Gdzie się da, jak się da i kiedy się da;-)



A dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, że bardzo chciałabym to moje, okiełznane już nieco planowanie, w końcu uporządkować;-)
Zakładałam Bullet Journal już chyba trzykrotnie. I co? I pstro! Trzykrotne fiasko.
Ale się zawzięłam.

Spróbuję znowu, bo bardzo, bardzo, bardzo mi się bujowanie podoba. Chcę też;-)
Naoglądałam się cudowności w internetach i zakochałam się w tym sposobie ogarniania rzeczywistości.
Podobno jeśli się rzeczywiście czegoś chce, to się to po prostu robi i tyle.
Może za mało chciałam dotychczas???

Cóż, spróbuję raz jeszcze, i będę próbować do skutku, a jak w końcu mi się uda, pokażę Wam efekty.

Póki co podglądam mistrzynie bujowania i się napawam cudownościami;-).

Moim absolutnym autorytetem w tej dziedzinie jest Ania INSPIROW.ANKA.
Z podziwem oglądam jej kolejne zachwycające zeszyty.

Popatrzcie sami:







Wszystkie zdjęcia autorstwa Ani ANNA KURTASZ

Przyznacie sami, że takie planowanie to mistrzostwo świata;-)

Też tak chcę!!!
Aniu, dziękuję Ci za morze , ba oceany inspiracji. I serdecznie pozdrawiam.
Kochani, dlaczego ten zupełnie niezwykły i u mnie, nieflorystyczny wpis?
Ano dlatego, że mam nadzieję, że może jeśli przyznam się większej ilości osób do mojej kolejnej próby planowania w BuJo, to może i mnie w końcu się uda;-)
Trzymajcie kciuki.
Pozdrawiam Was serdecznie i do napisania;-)


 FLORENTYNA


Wszystkie barwy późnego lata, czyli Florentynowe rozważania o kolorach;-) Florystyczna Szkółka Florentyny, kolejna odsłona.

$
0
0

O, siądź na moim oknie, przecudowne lato,
niech wtulę mocno głowę w twoje ciepłe pióra
korzennej woni,
na wietrze drżące --
niech żółte słońce
gorącą ręką oczy mi przesłoni,
niech się z rozkoszy ma dusza wygina
jak poskręcany wąs dzikiego wina. - (Maria Pawlikowska-Jasnorzewska)







Choć lato trwa jeszcze nadal, to przecież już czuje się w powietrzu nadciągające nieuchronnie jesienne dni..
Lubię to przechylanie się lata ku jesieni (niektórzy nazywają ten czas poleciem). A nawet lubię bardzo.
Te coraz dłuższe wieczory, rześkie niespieszne poranki.
I kolory późnego lata też są memu sercu bliskie.
Bo nawet jeśli za oknem jest nieco chłodniej (hm... czego nie można powiedzieć o tegorocznym końcu kanikuły;-), to późne lato zawsze ocieplają kolory.
Genialne, rozgrzewająca, gorąca paleta barw.



Według fenologii, późne lato to druga połowa sierpnia do początku września.
To taki czas wyciszania się przyrody, po żywiołowym, nieposkromionym i gorącym lecie...
Chociaż nadal dni są ciepłe, a nawet gorące, jak ostatnio bywa, to  jednak noce już nieco chłodniejsze, a poranki świeże i ożywcze, dające wypoczynek po upałach.
To czas, kiedy sejmikują i odlatują bociany.



Czas dojrzewania owoców, czas pierwszych wrzosów i grzybów.
Czas dosytu,harmonii i wielkiego wyciszenia przyrody.
Czas, który chyba najbardziej w całym roku lubię...



To czas, kiedy pojawiają się wrzosy. Jak cudnie wyplata się z nich wianki;-)




Paleta barw późnego lata jest zróżnicowana i przebogata. To barwy mocne, energetyczne, nasycone i głębokie. Przełom lata i jesieni rozpieszcza nas ich mnogością.
Bogactwo późnoletnich barw to istny raj dla florysty. Można poszaleć;-)


JAK DOBIERAĆ BARWY DO LETNICH BUKIETÓW
czyli słów kilka o kolorach we florystyce.

Wszyscy wiemy, że kolor w bukiecie czy kompozycji kwiatowej ma niebagatelne znaczenie. To jeden z głównych elementów kompozycji florystycznej.  Zanim zauważymy formę, widzimy barwę, bo jako pierwsza rzuca nam się w oczy.
Jak je dobierać i łączyć w bukietach? Czy wystarczy tylko intuicja i tak zwane wyczucie, czy też choćby odrobina wiedzy o tajemnicach kolorów jest niezbędna?
Jak myślicie?
Moim zdaniem, choć wyczucie rzecz ważna, to jednak najlepiej, jeśli podbudujemy je rzetelną wiedzą. Łatwiej nam wtedy będzie uniknąć kolorystycznych wpadek i niewypałów;-)
Bo wbrew pozorom łączenie i dobór barw wcale nie jest sprawą łatwą.
To tak, jak z literaturą: jeśli chcemy pisać książki, musimy najpierw poznać litery i nauczyć się tworzyć z nich słowa, by potem układać je w zdania;-)

Nasze "litery" w teorii barw, to kolory podstawowe, czyli:

żółty, czerwony i niebieski.

Od nich wszystko się zaczyna;-)
Kolory pochodne, czyli te, które powstają po zmieszaniu barw podstawowych, to "słowa", a dalsze mieszanie ze sobą barw, tworzy "zdania";-) (czyli kolory pochodne dalszych rzędów)
Jeśli dotrzemy do tego miejsca, łatwo nam już będzie poskładać je razem i stworzyć dzieło, w literaturze - powieść, a we florystyce - bukiet;-)

Szeroka gama barw późnego lata to przede wszystkim kolory ciepłe:


         -słoneczne żółcie w najróżniejszych odcieniach (wrotycz, słoneczniki, nawłocie, które właśnie rozpoczynają kwitnienie, kwitnące jeszcze dziurawce, a także niektóre nagietki, aksamitki czy cynie oraz rudbekie i słoneczniczek szorstki).
Jak wiecie, żółty to kolor z palety barw ciepłych, mnóstwo go wokół nas późnym latem.
Rozsłonecznia, rozjaśnia i rozgrzewa. Bukiety z dominującym kolorem żółtym są bardzo optymistyczne. Działają na nas pozytywnie, wprowadzają w dobry nastrój i z pewnością ocieplą nawet najbardziej pochmurny dzień.
Co prawda niektórzy twierdzą, że żółty to kolor zazdrości, ale kto by się dzisiaj tym przejmował;-)
Mowę kwiatów należy traktować raczej symbolicznie i z pewnym przymrużeniem oka. Kochamy żółty, to kolor słońca, a jeśli ktoś obdarowany żółtym bukietem odczyta to jako zazdrość... cóż, widocznie stwarza ku temu powody;-)))))



        - soczyste pomarańcze to przede wszystkim nagietki i aksamitki, ale także cynie, krokosmia, mieczyki, nasturcje, trytoma, dalie, dzielżany, a także mój ukochany krokosz barwierski.

Pomarańczowy to najcieplejszy z ciepłych kolorów. Energetyczny, pełen wigoru, apetyczny i soczysty. W jeszcze większym stopniu niż żółty "podnosi temperaturę otoczenia". Wyzwala radość życia i energię do działania, aktywizuje i dopinguje. Kojarzy nam się z wakacjami, słońcem, wypoczynkiem i dojrzałymi owocami brzoskwiń. Jest chyba najbardziej "apetyczny" z całej palety ciepłych barw.




           - ogniste czerwienie czyli późnoletnie dalie, cynie czy kann.No i rzecz jasna różę, we wszystkich przywołanych tu kolorach.Bo róże są zawsze;-) 

weCzerwień jest najjaskrawszą z barw. Bardzo mocno energetyczną, pobudzajacą, ale uwaga: jeśli przesadzimy z jej iloscią, moze rozdrazniać, budzić agresję, a w skrajnych przypadkach, niejako "na drugim biegunie" prowadzić do apatii.
Czerwień to także kolor najbardziej zmysłowy wśród wszystkich jakie znamy. Nie na darmo jest kolorem miłości i namiętności.
To barwa działająca sygnalizująco. Nie bez powodu wszelkie znaki zakazu z jakimi mamy do czynienia są w kolorach czerwonych.
A w mowie kwiatów?  Cóż, wszyscy wiemy, że od dawien dawna, czerwony kwiat mówi "kocham Cię" i w tym akurat przypadku nic i nikt tego nie zmieni;-)



Mamy w tym czasie także kolory chłodne a mianowicie:

- zgaszone fioletyczyli cała gama odcieni fioletów i lila u astra chińskiego, fioletowe hortensje od jasnych do mocno ciemnych, zimowity w delikatnych liliowych tonacjach , floksy w przydymionych różach i fioletach, no i oczywiście wrzosy, najdobitniejszy symbol zbliżającej się jesieni.
 Fiolet to najmniej jasna ze wszystkich barw. Uważa się ją za melancholijną i nieco przygnębiającą. Kolory wielkopostne i pokutne w obrzędach liturgicznych, to własnie fiolety. A dodatkowo fiolet uchodzi za mistyczny. 
To niewątpliwie barwa chłodna, obniżająca temperaturę, wprowadzająca nastrój dostojeństwa i powagi. Fiolet to także podobno kolor twórców i artystów.


Wybór roślin i kolorów do bukietów jest późnym latem ogromny. Możliwości niemal nieograniczone.
 Jak z nich skorzystać? Jakie reguły rządzą barwami i sposobami ich łączenia w  kompozycjach? Jak stworzyć bukiet, który swą kolorystyka zachwyci i przyciągnie wzrok? 
Istnieje kilka sekretów łączenia kolorów, które każdy florysta znać powinien. Taki podstawowy stopień wtajemniczenia;-)

1. Bukiety i kompozycje monochromatyczne




Monochromatyczność w bukietach i kompozycjach roślinnych to kwiaty w jednym kolorze o różnych odcieniach i nasyceniu.
Na przykład od jasnej żółci do koloru intensywnie słonecznego, od karminu po burgund, od liliowego fioletu po fiolet ciemny i głęboki.
Monochromatyczność więc, to po prostu jeden kolor, może być w jednym odcieniu lub odcieniami się różnić.
Przykładowy monochromatyczny bukiet późnego lata to słoneczniki w wazonie, wiązka nawłoci czy wiązanka pomarańczowych nagietków, bukiet wrotyczowo-nawłociowy (zobaczTUTAJ), ale też bukiecik wrzosów czy delikatnych zimowitów.








2. Analogia w łączeniu kolorów 

Barwy analogiczne, to te, które leżą obok siebie w  KOLE BARW obok.Na przykład żółty i pomarańczowy, czy pomarańczowy i czerwony.
Łączenie ze sobą takich kolorów tworzy tak zwaną "harmonie małych kontrastów" polichromatyczną, czyli upraszczając to stwierdzenie: mamy w kompozycji dwa lub więcej kolorów blisko ze sobą sąsiadujących, skontrastowanych delikatnie.
Popatrzcie na przykłady:










3. Komplementarne łączenie barw w bukietach i kompozycjach.


Tym razem łączymy ze sobą kolory bardzo odległe w kole barw tworząc połączenia silnie skontrastowane. Najmocniejsze kontrasty uzyskujemy łącząc ze sobą tak zwane kolory dopełniające (dopełniają się do szarości), które leżą naprzeciwko siebie w kole barw. np: czerwony-zielony, żółty-fioletowy, niebieski-pomarańczowy.










 To zaledwie maleńka kropelka z morza wiedzy o barwach. Informacje absolutnie podstawowe Więcej o kolorach i ich znaczeniu we florystyce przeczytacie na Forum Kwiatowym . A i ja jeszcze do opowieści o barwach powrócę, bo temat to bardzo rozległy.
Dajcie mi proszę znać w komentarzach, co Was szczególnie interesuje w tym obszarze teorii florystycznej? Porozmawiamy jeszcze o kolorach? 
Zapraszam;-)


BUKIETY PÓŹNEGO LATA
Wróćmy do późnoletnich bukietów. Najczęściej są takie jak przyroda u progu jesieni: wielobarwne,rosochate, bujne, wielogatunkowe i radosne. Łączymy w nich kwiaty z owocami, własnie teraz dojrzewającymi. Mieszamy gatunki ogrodowe, dzikie i szlachetne. Wielokwiatowośc i wielokolorowość jest tu jak najbardziej na miejscu. Późne lato wszak zachwyca feerią barw. I taką też feerię barw dopuszcza się w bukietach tej pory roku. Pstrość dozwolona niemal bez ograniczeń.
Tylko jedno: w bukietach nieoficjalnych, okolicznościowych, spersonalizowanych, prywatnych.
Bo bukiety oficjalne to całkiem inna bajka.
No ale o tym już następnym razem.


                  


I to tyle moi mili tytułem wstępu do teorii kolorów w dzisiejszej odsłonie Florystycznej Szkółki Florentyny. Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego pisania.



                FLORENTYNA

Ps. Uwielbiam schyłek lata. A Wy?
Nawet w deszczowy dzień, taki jak dzisiaj, kolorowe bukiety poprawią Wam z pewnością nastrój;-)



                                                               










Czas na las, czyli leśne wspomnienia i o dekoracjach w leśnych klimatach słów kilka

$
0
0

Ciemny, pachnący, wielki las!
Ile tu kwiatów, ziół i traw!
Jak złotem ku mnie błyszczy mech!
Ile tu duchów lata w krąg!
Jak błyszczą skrzydła pośród drzew!
                                (Kazimierz Przerwa -Tetmajer)



Kocham las od zawsze, odkąd sięgam pamięcią. Nie było w moich szkolnych czasach wakacji, które choćby w niewielkim ułamku czasu, nie prowadziły mnie leśnymi ścieżkami. Miłości do lasu nauczył mnie Tata. To on zabierał mnie na leśne wyprawy, odsłaniał tajemnice drzew, kwiatów, ptaków. Uczył rozpoznawać grzyby.
Z Tatą robiłam swoje pierwsze zielniki i albumy z zasuszonymi liśćmi drzew. I już jako dziecko potrafiłam odróżnić liście grabu od liści wiązu;-)
Nic więc dziwnego, że na studiach ogrodniczych dendrologia była jednym z moich ulubionych przedmiotów...

MOJE LEŚNE WSPOMNIENIA

Las jest wielki, trochę straszny, ale pięknie pachnie;-) Moje małe nóżki zanurzają się w miękkim mchu. Trochę się boję... Ale ręka w dłoni Taty daje poczucie bezpieczeństwa. Te drzewa, które tak pachną i kłują trochę, to sosny... tak mówi Tata. A Tata wie najlepiej;-)
A to coś na gałązce sosnowej to szyszki, też pachną. Chyba mi się podobają. 
Nie wiem ile mam lat, ale pewnie niewiele, bo czuję się bardzo mała pośród tych dostojnych sosen.
A pod sosnami są grzyby!!! Tata mówi, że to podgrzybki i jeszcze, że zajączki. Rozglądam się ciekawie, gdzie te zajączki? Tata się śmieje. I już wiem, że zajączki to też grzyby;-)
Mnie bardzo podobają się takie czerwone w białe kropki, ale Tata nie pozwala zebrać ich do kosza. Dlaczego? Wyjaśnia, że tych nie jemy, bo trujące. Szkoda, takie ładne przecież;-)
Ale nie wolno ich niszczyć, tłumaczy Tata, bo one też są potrzebne, niektóre zwierzęta je jedzą. Te czerwone w kropki, które Tata nazywa muchomorami, jedzą na przykład ślimaki.
Tata kocha las i uczy mnie go szanować...


Nie wiem kiedy to było, ale z pewnością byłam wtedy szkrabem kilkuletnim. To pierwsze wspomnienie lasu jest mgliste i ulotne, ale intensywne. I co ciekawe, kiedy przywołuję je w pamięci, czuję żywiczny zapach sosen. Często wspomnienie to powraca do mnie podczas leśnych wędrówek.
Zapach przywołuje skojarzenia...
Późniejszych wypraw do lasu w towarzystwie Rodziców (bo Mama też uwielbiała zbieranie grzybów) było mnóstwo, pozacierały się nieco w pamięci, ponakładały na siebie, jednak to pierwsze moje leśne wspomnienie nadal jest bardzo  silne. To wtedy las mnie oczarował i wtedy zapewne go pokochałam... I tak mam do dziś.
A najcenniejsze jest to, że dzisiejsze leśne eskapady przywołują w pamięci Rodziców, którzy już po innych lasach wędrują...


MOJE LEŚNE FASCYNACJE

Zawsze lubiłam przynosić z lasu pachnące gałązki, szyszki, korę, patyki, żołędzie, a potem z tych skarbów układać bukiety, robić szyszkowe i żołędziowe ludziki i zwierzątka. Ach, co to była za frajda ogromna.
No i kochani moi, tak mi do dziś zostało;-) Zbieram patyki, szyszki, korę z powalonych drzew, lub sosnową sypiąca się pod nogi. Tylko mech "pozyskuję" z giełdy kwiatowej;-) No może jeszcze z zaprzyjaźnionych leśnych ogrodów.



I teraz z moich leśnych wakacji przywiozłam skarby rozmaite.
Trochę uzupełniłam je zakupami giełdowymi, no i tak narodziły się warsztaty "czas na las";-)


WARSZTATY "CZAS NA LAS"

Nasze pierwsze po wakacjach spotkanie warsztatowo-czwartkowe pachniało lasem.
Kompozycje powstały na okazałych drewnianych "plastrach".


Na tych drewnianych podstawkach układałyśmy stosik grubszych gałęzi, tak aby sprawiały wrażenie naturalnego układu;-)
Wszystko mocowałyśmy klejem z pistoletu.





Kolejny krok to przyklejenie skrawka gąbki do suchych roślin w tylnej części kompozycji i umieszczenie w niej fiolek z wodą, w których znajdą się wrzosy i paprocie.



                 Gąbkę i fiolki maskujemy mchem i doklejamy kilka drobnych szyszek.






                                        Potem już czas na wrzosy i paprocie.



                                                      A tak sobie pracujemy:






                            Na koniec doklejamy drobne szyszki, grzybki i nieco mchu










                               I gotowe! Popatrzcie na efekt końcowy:







I to już prawie koniec;-) Robimy jeszcze tylko dodatkowe mniejsze kompozycje ze świecami, podobną techniką i w identycznej konwencji stylistycznej.
                                 A na zakończenie tradycyjne "rodzinne" fotki;-)






I teraz to już naprawdę koniec. Za tydzień warsztaty pod hasłem "dzień w kolorze śliwkowym".

Przesyłam Wam leśne pozdrowienia i słoneczne wrześniowe buziaki.
No i do następnego wpisu;-)

          Ps. Mam nadzieje, że nasze leśne warsztaty będą dla Was inspiracją?      Dajcie proszę znać w komentarzach, czy  Was zainteresowały.


                                          FLORENTYNA




Jej Wysokość Kapuściana Głowa, czyli co robiliśmy na IX Śląskim Festiwalu Kapusty w Wojsławicach

$
0
0
Śląski Festiwal Kapusty w Arboretum w Wojsławicach to już tradycja. W tym roku odbył się po raz dziewiąty, tym razem w średniowiecznych klimatach.


źródło zdjęcia Arboretum Wojsławice

To było wielkie kapuściane świętowanie. Pogoda jak zawsze przepiękna, ludzi mnóstwo, a wokół oszałamiająca jesień.  
Przybyłe tłumy witał cały królewski dwór w strojach z epoki. Sam dostojny monarcha ściskał dłonie co znamienitszych gości.
Nieskromnie dodam, że i mnie udało się dopchać jakoś do Jego Wysokości i uwiecznić ten niecodzienny fakt na zdjęciu;-)


Kapusta to niekwestionowana królowa polskich warzywników. Panuje nam niepodzielnie już od wieków średnich. Co prawda niektórzy twierdzą, że do Polski przywiozła ją królowa Bona, ale to nie do końca prawda. Bonie zawdzięczamy pojawienie się u nas kapusty włoskiej, biała zaś uprawiana była  dużo wcześniej w ogrodach przyklasztornych.

Jej Wysokość Kapuściana Głowa!!!! Przyznajcie, że jest urodziwa, majestatyczna i imponująca;-)


W niedzielę 6 października 2019 kapusta zawładnęła  absolutnie Wojsławickim Ogrodem.
Działo się, działo. Kapuściane głowy poszły pod tasaki, szatkowano na wyścigi;-) Aż furczało.





źródło zdjęć: Arboretum w Wojsławicach

A potem do beczek, do dzież, do garów i udeptywać, a ugniatać zaczęto aż sok kapuściany pryskał dookoła;-)



źródło zdjęć: Arboretum w Wojsławicach

A jak już ugnietli, udeptali, docisnęli i uraczyli się świeżym sokiem, wspólne biesiadne śpiewy rozpoczęli.
Kolorowo było, głośno, radośnie i wesoło.
A czerwone spódnice aż furczały.



źródło zdjęć: Arboretum w Wojsławicach

To było pyszne świętowanie;-)

Trzeba Wam wiedzieć, że i my mieliśmy w tym kapuścianym szaleństwie swój mały udział;-) 
Przyjechaliśmy już w sobotę  i zaczęliśmy naszą kapuścianą przygodę.
Zwróćcie proszę uwagę, że piszę "byliśmy", "przyjechaliśmy"... tak tak kochani, nowy rocznik w naszej szkole "obfituje" w facetów;-) Mamy na pierwszym semestrze aż trzech panów.
A przydali się, oj przydali: wspaniale przytwierdzali kapuściane głowy do szyi bezgłowych manekinów;-)
A i pomysłów twórczych mieli sporo.
Popatrzcie, jak pracowaliśmy w sobotę. Deszcz lał strugami, zęby szczękały z zimna, ale kto by się tym przejmował. Florystom niesprzyjająca aura niestraszna;-)

Popatrzcie na małą fotorelację z naszych działań:







A na zakończenie kilka zdjęć efektów końcowych naszej pracy: panny kapuścianki i kapuściane głowy;-)













Bardzo dużo dzisiaj zdjęć, dlatego słów niewiele;-)
Pozdrawiam Was serdecznie i zapraszam do odwiedzenia Arboretum w Wojsławicach. To naprawdę niezwykłe i pełne magii miejsce.
W niedzielę 20 października będziemy tam znowu. Podziwiać urodę jesiennych liści i pożegnać sezon.
Spotkajmy się w Wojsławicach. Zapraszam Was na otwarte warsztaty wiankowe.
Do zobaczenia.

FLORENTYNA


Wiosenne zauroczenie i... kryzysowe wiankowanie

$
0
0

 Wiosna z mojego okna jest coraz piękniejsza. Choć z okna widzę  jedynie trawnik przed blokiem i drzewa, głównie brzozy. Ale świat wiośnieje w oczach.  Co dnia bardziej zielono, co chwilę niemal zakwita coś nowego. Wiosna z mojego okna...
Jeszcze kilka dni temu kwitły mirabelki, otulone białym kwietnym puchem wyglądały zachwycająco. Taki widok nieodmiennie przywodzi mi na myśl Anię Shirley i jej "królową śniegu".




                            Teraz już śliwy gubią kwiaty. Białe płatki sypią się niczym śnieg...
Powoli przekwitają też forsycje. Pod oknem pojawiły się szafirki. Bardzo je lubię. Kwitły zawsze w ogrodzie mojej Mamy. Było ich dużo. Całe błękitne łany. Szkoda, że tego ogrodu już nie ma...




I nadal jeszcze kwitną fiołki, nie widzę ich co prawda z okna, ale wiem, że tam są;-)


O fiołkach, mojej wielkiej kwiatowej miłości i o ich zastosowaniu florystycznym pisałam TUTAJ i TUTAJ
I pewnie niejednokrotnie będę jeszcze pisała;-)
A póki co wróćmy do wiosny oglądanej z okna.
Na moim osiedlu jest mnóstwo brzóz. Przepadam za nimi. Rosną tuż przed moim kuchennym oknem. Kiedy mi bardzo smutno, kiedy rzeczywistość przygniata i pcha w "doły depresyjne", robię sobie chwilę przerwy i staję przy oknie by popatrzeć na brzozy.
W obliczu ostatnich rządowych decyzji, nie mogę pojechać do lasu i przytulić się do brzozy, choć to tak wspaniale ładuje akumulatory, podnosi odporność i daje życiową energię.
Cóż, zdecydowano, że nie mogę... Mam nadzieję, że nie potrwa to długo.
Póki co nie pozostaje mi nic innego, jak patrzeć na brzozy. Codziennie coraz bardziej, choć jeszcze delikatnie niezwykle, zielone.
O ile fiołek to mój najulubieńszy kwiat, brzoza, to moje ukochane drzewo.
Ta miłość  wywodzi się z bardzo wczesnego dzieciństwa. Brzozy to pierwsze drzewa jakie pamiętam z ogrodu moich rodziców. Przywodzą czarowne wspomnienia...
Pisałam o tym TUTAJ


Brzoza to też moje ulubione tworzywo florystyczne. Kora, pędy, miękkie gałązki, brzozowe kotki, wszystko to genialny materiał dla florystycznych działań.
Ponieważ lasy nam zamknięto, więc pozyskałam brzozowe tworzywo w najbliższej okolicy, czyli tuż pod domem;-) Idąc do sklepu po cotygodniowe zakupy, zabrałam z sobą sekator i w drodze powrotnej nacięłam giętkich brzozowych gałązek z rozwijającymi się właśnie kotkami.

Przytargałam gałęzie do domu i zaczęłam się zastanawiać jak je spożytkować;-) Możliwości jest mnóstwo. Kilka z nich zobaczycie TUTAJ
Mnie przyszedł do głowy "kryzysowy wianek", czyli wianek z tego, co łatwo dostępne w domu i tuz pod domem;-)
Ponieważ wianki lubię bardzo, a brak materiału to spore wyzwanie, więc co prędzej zabrałam się do pracy.
Miałam ze starych zapasów, słomiany podkład do wianka, więc wykorzystałam go jako bazę.
Powbijałam weń promieniście druty i na tej "osnowie" zaczęłam wyplatanie brzozowego otoku.



Wyplotłam dosyć szeroki pas brzozowy. Używałam gałązek z "kotkami", bo wyglądają one bardzo dekoracyjnie i efektownie.



Jeśli nie macie w domu słomianego podkładu do wianka, to absolutnie nic nie szkodzi.
Można wyciąć pierścień z grubego kartonu albo skręcić ze sobą kilka starych miękkich gazet i zwinąć je w okrąg.
Albo po prostu można wypleść podstawę wianka z samych brzozowych gałązek



Takie brzozowe wianki robiliśmy jakiś czas temu na czwartkowych warsztatach florystycznych.
Możecie je zobaczyć TUTAJ

Ale wróćmy do mojego wianka kryzysowego;-)
Miałam nieco kory i mchu, przywiezione z lasu, zanim nam lasy zabrano...
Korę pocięłam na niewielkie kwadraty i nanizałam na dosyć gruby drucik.
Z przebiciem niektórych kawałków kory miałam pewne problemy, jak że były zbyt grube. No ale potrzeba matką wynalazków:-) Najpierw robiłam w korze otwory, a dopiero potem nawlekałam je na drut. Do dziurawienia kory można użyć zwykłego gwoździa.



Powstałe w ten sposób "girlandki" z brzozowej kory przymocowałam w kilku miejscach do wianka.



Ja przypinałam  brzozowe "koraliki"  haftkami rzymskimi, ale równie dobrze można je przykleić na gorąco lub dowiązać do podkładu drucikiem.

A potem już hulaj dusza;-) Zaczęło się klejenie.
Miejscami doklejałam do wianka mech, gdzie indziej skrawki kory czy pocięte patyki.
Na tym etapie kierujemy się wyłącznie własna fantazją i dostępnością materiałów.



Wszystko kleiłam klejem z pistoletu. Także ripsalis i kwiaty kalanchoe. Na ogół żywe kwiaty przyklejam klejem na zimno, ale niestety nie miałam takowego pod ręką.
Pocieszające jest jedynie to, że obie rośliny nie należą do zbyt delikatnych, inaczej takiego zabiegu by nie przeżyły. Z frezją, storczykiem czy eustomą klejenie na gorąco byłoby nie możliwe... i w dodatku barbarzyńskie;-)

I tak pomału zbliżam się do końca opowieści o moim kryzysowym wianku.
Pomimo, że wyszedł dość bogaty, to materiały do jego wykonania miałam w zasięgu ręki.
Można je zastąpić całkiem innymi:  liście kwiatów doniczkowych, sianko (jeśli ktoś ma chomika albo świnkę morską), a nawet włóczka, skrawki materiałów, skorupki jajek. Piórka opcjonalnie;-)
Mój jest "bezjajeczny", bo wszystkie materiały wielkanocne zostawiłam w szkole, zakładając, że przywiozę je sobie, kiedy będą potrzebne;-(   Życie zweryfikowało moje plany... I nie tylko moja, nas wszystkich...
I wiecie co, na czas odosobnienia przyjęłam sobie za motto starą zasadę; "jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma";-)))
Czego i Wam życzę.
Kochani, nie wychodźcie niepotrzebnie z domu, nie łaźcie, nie szwendajcie się, nie zastanawiajcie się, jakich materiałów brakuje Wam do zrobienia dekoracji wielkanocnych.
Skupcie całą uwagę na tym, co macie
Jestem przekonana, ze w każdym domu jest zatrzęsienie wszelkich przydasiów;-)
Wykorzystajcie je teraz.
Ogłaszam konkurs na recyklingową dekoracje świąteczną. Kto podejmuje wyzwanie?
Dla trójki zwycięzców nagroda-niespodzianka;-)
Wybierzemy wspólnie na FB.
Zapraszam do zabawy.

A na zakończenie mój wianek kryzysowy w całej okazałości:



Był bardzo trudny do sfotografowania. Zdjęcie nie najlepsze, ale mam nadzieję, że coś na nim zobaczycie;-)

Pozdrawiam serdecznie i życzę wytrwałości i optymizmu. Kiedyś w końcu zły czas minie. I wtedy wybierzemy się na spacer do lasu...

Do napisania;-)


FLORENTYNA


Jak pachnie szczęście, czyli majowe zachwyty.

$
0
0
Kiedy niebo lazurowe
Kryształową świeci głębią,
Tam, gdzie bujne bzy liliowe
Niby sina mgła się kłębią,
Chciałabym ja iść...
Szłabym w słońca złotej toni,
W złotych pyłów zawierusze,
Słuchająca bzowej woni,
W bzów patrząca pióropusze,
W ich skłębioną kiść...

                                          (Bronisława Ostrowska)


Maja nie sposób nie kochać. Nawet jeśli ogląda się go w większości przez okienne szyby.
Zawsze i nieodmiennie maj ma zapach szczęścia;-)
Moje skłonności do synestezji od wczesnego dzieciństwa pozwalały mi łączyć słowa z kolorami, a zapachy z emocjami.
Marzenia miały zapach fiołków, a szczęście nieodmiennie pachniało bzem;-) Wspominałam o tym w TYM WPISIE

I tak mi zostało do dzisiaj. Kiedy zanurzam nos w pachnącym bzowym bukiecie, "szczęście ogarnia mnie gorącą falą", jak powiedziałaby moja ulubiona bohaterka z dzieciństwa, Ania Shirley.
Nie wiem, czy u początków tych odczuć nie leżą jakieś wspomnienia z wczesnego dzieciństwa... Jeśli tak, to są głęboko ukryte gdzieś w mojej podświadomości i nie umiem ich przywołać. 
Wiem, że szczęście pachnie bzem i nic nie jest w stanie tego zmienić;-) Lubię otaczać się bzowym zapachem nie tylko w maju, kiedy najłatwiej, bo cały świat bzem pachnie.
Nie na darmo moje ulubione pachnące wody mają w sobie zawsze bzową nutę;-)

Co prawda nie wszystkim i nie wszędzie bez kojarzy się tak szczęśliwie i radośnie... 
Gdzieś w dawnej Anglii bukietom bzu przypisywano raczej niemiłe znaczenia. Miały przynosić pcha, niefart czy wręcz fatum...

Ale pozostańmy w naszych rodzimych klimatach;-)
Ten zachwycający krzew choć przecież obcy, bo z dalekiej Turcji przywędrował, tak wpisał się w Polski krajobraz, że wydaje nam się na wskroś tutejszy i swojski;-) Taki nasz własny.
Nie ma chyba wiejskiego domu, którego by nie otulały pachnące bzowe krzewy.
W maju domy wiejskie wręcz toną w powodzi białych, liliowych i bordowych kwiatów. 
A jak pachną... 
A i w miastach, na skwerach czy w parkach bzów nie brakuje. Zdają się ponownie wracać do łask. Bo przez chwilę były jakby nieco zapomniane. Teraz znowu niepodzielnie panują w majowym krajobrazie.



Przynoszę je do domu, kiedy tylko mogę. 
Ustawiam na stołach, parapetach, na biurku przy którym pracuję. Otulam się bzowym zapachem.




Cudne są bzowe wianki i kompozycje, chociaż ulotne bardzo. Ale warto choć przez chwilę nacieszyć nimi oczy.
Popatrzcie jakie bzowe cuda można wyczarować niewielkim nakładem pracy:



                                          źródło zdjęciaPINTEREST

                                                 źródło zdjęciaPINTEREST

źródło zdjęciaPINTEREST



Bzowe bukiety doskonale prezentują się zarówno w porcelanowych wazonach, jak i w  koszach, gliniakch, czy w stylowych kompozycjach z epoki.
Jest bez rośliną uniwersalną , sprawdzi się zarówno w stylu rustykalnym jak i glamour. 
Jednym słowem bez trudu możemy wkomponować bzowe bukiety do naszych wnętrz, niezależnie czy preferujemy styl retro czy nowoczesny. 



źródło zdjęcia  PINTEREST





Nie przegapcie bzowej pory, otaczajcie się bzowym kolorem i zapachem, nacieszcie się kwiatami. Warto, bo przecież przynoszą szczęście i szczęściem pachną;-) 
W moim Wrocławiu tegoroczny czas bzu już powoli przemija...
Choć krzewy jeszcze pachną upojnie, zwłaszcza wieczorem, to jednak wśród kwiecia pojawia się coraz więcej brunatnych akcentów. Bzy powoli przekwitają.
Ale są przecież rejony kraju, gdzie bzowa rapsodia dopiero ma swój prolog.
Mój bzowy wianek, który kiedyś wyplotłam, długo wisiał na ścianie w pokoju... Choć więdnący powoli, cały czas pachniał niesamowicie. Potem stopniowo zasychał, ale nadal był pełen nostalgicznego uroku;-)
O naszych wiankach bzowych przeczytacie TUTAJ


Obecna sytuacja nie pozwala nam póki co na twórcze florystyczne spotkania. Ale widujemy się online.
Na ostatnich zajęciach analizowaliśmy przeróżne techniki florystyczne. 
Między innymi technikę nawlekania. Dziewczyny ćwiczyły w domu.
Popatrzcie jaki urokliwy wianek powstał z bzowych kwiatów.
Delikatny, ale zachwycający.
I tak niewiele trzeba, aby go zrobić. Wystarczy kiść bzu o dużych kwiatach, igła, żyłka lub gruba sztywna nić.  I voilà, gotowe!!!






Autorką wianuszka i zdjęć jest Marianna Bodnar.
Dziękuję za pięknie odrobione zadanie domowe;-) 

I to już prawie tyle dzisiejszej bzowej opowieści.
Jeszcze tylko na zakończenie odrobina bzowego szczęścia, które przyleciała do mnie prosto z Raju;-) Tam dopiero zaczyna kwitnienie. 





Widzicie ile tu szczęścia? Od pięciopłatkowych aż się roi, a są też i takie z sześcioma płatkami.
Zosiu, baaaardzo pięknie dziękuję za tę kiść szczęścia;-)

 I to szczęście przesyłam Wam z bzowym pozdrowieniem. 
Do napisania;-)



FLORENTYNA

"Różane drzewo", czyli moja majowa roślina miesiąca.

$
0
0

Pewien ogrodnik, który w niejednym rozrabiał ogrodzie, uważa, że Rododendron, to jedno z najładniejszych nazwisk w przyrodzie – (Ludwik Jerzy Kern)

 

DLACZEGO "RÓŻANE DRZEWO" , CZYLI O RÓŻANECZNIKOWYM IMIENIU SŁÓW KILKA

Różaneczniki to zachwycającej urody krzewy, znane chyba każdemu.  Łacińska nazwa rodzaju Rhododendron wywodzi się z języka greckiego i jest zestawieniem dwóch słów: " rhodon", czyli róża i "dendron" czyli drzewo. 


I już mamy "różane drzewo"
Choć tak naprawdę w naszych warunkach klimatycznych krzew to raczej.
Teraz w maju właśnie przypada czas jego niepodzielnego królowania. Czas, kiedy zachwyca nas nieprzebranym bogactwem kwiatów i magiczną, kipiącą wręcz paletą kolorów.
Ponoć odcieni różanecznikowych kwiatów jest więcej niż odcieni róż. Cóż, być może. Dochodzą tu wszak odcienie niebieskości i mocnego fioletu, czego u róż nie ma niestety... 
Ciekawostką jest fakt, że nie zawsze różanecznik różanecznikiem u nas zwano. W zeszłym stuleciu nasi pradziadowie nazywali te piękne krzewy "polankami";-)

  RÓŻANECZNIKOWA HISTORIA W PIGUŁCE

Nie jest to historia krótka... 
Filogenetycznie bowiem różaneczniki są roślinami sięgającymi swymi korzeniami do czasów bardzo odległych. Najstarsze znaleziska paleobotaniczne wykazały, że różaneczniki gościły na naszej plancie już przed... pięćdziesięcioma milionami lat!
Tych pra, pra pra... przodków naszych dzisiejszych rododendronów odnaleziono w Ameryce Północnej i w Europie. 
Jak podają przepastne internetowe źródła (między innymi Wikipedia), podczas wykopalisk archeologicznych prowadzonych na południu Polski (w okolicach Czorsztyna), odnaleziono w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku szczątki azalii pochodzące z pliocenu, czyli od dość dawna jest u nas zadomowiona;-) Rosła na terenach dzisiejszej Polski już w trzeciorzędzie, jest zatem reliktem sprzed epoki lodowcowej...
Obecnie stanowisko naturalne azalii pontyjskiej w naszym kraju znajduje się nieopodal Leżajska. Jakżeż tam musi pięknie pachnieć, gdy wszystkie zakwitną...
Wspomnieć wypada, że jeden z najwybitniejszych polskich przyrodników, Władysław Szafer uważał azalię pontyjską za najpiękniejszą polską roślinę.
Co Wy na to?







                     SKĄD PRZYBYŁY RÓŻANECZNIKI?

Kolebką tych pięknych roślin jest Azja, a ściślej mówiąc obszar od Nepalu, wzdłuż Himalajów, poprzez północną Birmę aż do południowo-zachodnich Chin. Rosną tam w górskich lasach liściastych i mieszanych. Najczęściej mają formę krzewów, ale mogą być również drzewami.
Na tym obszarze odkryto ponoć ponad 320 gatunków rododendronów, a wśród nich te najbardziej pierwotne.
W rejonie Azji Południowo-Zachodniej występuje 90% wszystkich, dotychczas znanych gatunków różaneczników. Klimat tej części Azji jest dla rododendronów idealny. Górskie lasy zapewniają im dostęp dostatecznie wilgotnego powietrza i półcień, chroniąc je przed nadmiernym nasłonecznieniem. A cieniste miejsce i wilgotne powietrze to coś, co różaneczniki lubią najbardziej.
W Himalajach rosną na wysokości około 4000 m n.p.m i tworzą piętro porównywalne z tatrzańskimi kosodrzewinami.



                   

                    MOJE WOJSŁAWICKIE OCZAROWANIA

W wielkokwiatowych rododendronach zakochałam się przed wielu, wielu laty. Ponieważ miałam je niemal "na wyciągnięcie ręki". Pochodzę ze Strzelina, z niewielkiego miasta leżącego bliziutko Wojsławic, a Arboretum w Wojsławicach 
to największe "rododendronowe zagłębie" w Polsce. Jeździliśmy tam często, a to na wycieczki szkolne, a to na rowerowe wyprawy z paczką przyjaciół. Jakże inny to był ogród od tego, który znamy dzisiaj... Było zaledwie 5 hektarów powierzchni, podczas gdy dzisiaj jest powyżej 60.
Ale rododendrony kwitły tam od zawsze.
 
Wojsławicki ogród, lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku.
Zdjęcie pochodzi STĄD 

 I tego roku, jak zwykle w maju, różaneczniki w arboretum zakwitły po raz kolejny, nic sobie nie robiąc z pandemii i wirusów;-) W ogrodzie jest teraz jak w bajkowej, odrealnionej, zachwycającej krainie. 





 



Pomyśleć, że rok temu mieliśmy tam nasze szkolne zajęcia... A w tym roku miało być jeszcze piękniej. Projekt wystawy i pokazu pod hasłem "Różanecznikowa Panna Młoda" gotowy był już dawno i czekał na realizację...
Cóż, wirus pokrzyżował nie tylko nasze plany. Poczekamy z realizacją projektu do przyszłego roku.
A póki co można trochę powspominać...


RÓŻANECZNIKOWA PANNA MŁODA 2019

czyli nasze warsztaty i wystawa w Arboretum w Wojsławicach

 

Rok temu z moimi uczennicami ze Szkoły Policealnej LIDERmiałyśmy możliwość odbycia zajęć ćwiczeniowych w przepięknym Arboretum w Wojsławicach.
Oj działo się, działo. Był to czas rododendronów i nasza, przygotowana w ramach zajęć wystawa rododendrony miała za motyw przewodni.


Były różanecznikowe stoły, różanecznikowe dekoracje wnętrz, a przede wszystkim bukiety ślubne z różanecznikami w roli głównej.


Na stołach pyszniły się różanecznikowe torty.



  A panny młode były barwne niczym rajskie ptaki. Z różanecznikami w swoich ślubnych bukietach. Wszystko aż skrzyło się i mieniło barwami.








 Publiczność dopisała, pogoda również, wszystko udało się wspaniale.
A w tym roku miało być jeszcze piękniej... 
Ślubny korowód, panny młode i druhny na wybiegu, rododendronowe różności i niespodzianki.
Niestety... Życie, a właściwie wirus, zweryfikowało nasz plany-:(
Wszystkie imprezy z udziałem publiczności w Wojsławickim Arboretum, zostały odwołane...
Co nam pozostało? Ano, szykujemy się na przyszły rok.
Dopieszczamy scenariusz wystawy, planujemy choreografię ślubnego pokazu, projektujemy kolejne bukiety. I mamy nadzieję, że w przyszłym roku znowu wszystko uda się wspaniale, tak jak rok temu. I znowu będzie się działo -:) Koniecznie przyjedźcie na przyszłoroczne wojsławickie różanecznikowe świętowanie. A póki co zajrzyjcie tam w najbliższych dniach. Rododendrony jeszcze kwitną... Cuuuudnie kwitną. Tego nie można przegapić!!!
To krótki spektakl. Trwa zaledwie kilka tygodni, a teraz właśnie osiągnął swoje  apogeum. Spieszcie się, żeby pozachwycać się różanecznikową feerią barw. 


 

RÓŻANECZNIKI WE FLORYSTYCE

Choć różaneczniki mają kwiaty niezwykle urodziwe, to jednak niezbyt często pojawiają się one w bukietach, gdyż ich trwałość po ścięciu jest niewielka. Dlatego raczej nie nadają się na bukiety okolicznościowe, ponieważ od takich oczekujemy minimum tygodniowej urody po umieszczeniu w wazonie.
Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, by różanecznikowe baldachogrona umieścić w bukiecie ślubnym. Efekt murowany!!!

Popatrzcie na wielkiej urody bukiet z różanecznikiem autorstwa Agnieszki Błaszczyk 
 z Krakowa 


źródło zdjęcia: ABKwiaty

Kilka lat temu robiłam dla NDiO FLORA 
całą ślubną  różanecznikową sesję zdjęciową.

 

zdjęcia z archiwum NDiO FLORA

Więcej na ten temat przeczytacie  TUTAJ

A na zakończenie mojej  opowieści o czarujących i fascynujących różanecznikowych krzewach, popatrzcie na urodziwe, nieco czupurne i zawadiackie wianuszki, jakie rok temu w Wojsławicach wykonały dzieciaczki pod okiem instruktorek z LIDERA;-)



Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i zachęcam do pokochania różaneczników. Oczywiście, jeśli jeszcze tego nie zrobiliście;-)

Serdeczności ślę i do napisania;-)


                                                                                   

                                           FLORENTYNA




  





































































Viewing all 136 articles
Browse latest View live